piątek, 1 lutego 2008

Jesteśmy w...

Związek Polskich Artystów Fotografików powstał w 1947 roku i trwa do dziś. Słowo trwa wydaje się tu bardziej na miejscu niż np. słowo „działa”, bo to, co można było zaobserwować w ostatnich latach nie może napawać optymizmem. Pomińmy tu kwestie anachronicznego nazewnictwa i „fik”-ającej końcówki. Weźmy choćby przebiegającą w atmosferze skandalu likwidację (można to było zrobić inaczej) Małej Galerii ZPAF-CSW i powołanie na jej miejsce amatorskiej Galerii Obok, z fikcyjną radą programową - znam członka tej rady, który nie miał pojęcia o swoim uczestnictwie w niej! Poza tym konkursowa forma tworzenia „programu” tej galerii z tego, co zostanie nadesłane, ukazuje wyraźnie brak wizji jej prowadzenia. Kolejny symptom słabości to kiepska wystawa Polska fotografia XX wieku (04.07-31.08.2007) w PKiN-ie włączona w równie kiepskie wydarzenie, jakim było Warszawskie Lato Fotografii. I wreszcie doroczne wystawy zatytułowane Gdzie jesteśmy?, robione według niewidzialnego klucza. Trzeba przyznać, że pytanie to, stawiane od 2004 roku, jest samo w sobie niezłym komentarzem do obecnej sytuacji ZPAF-u. Na forum związku Zbigniew Tomaszczuk (patrz tu) postanowił zapytać po pierwszej edycji tej wystawy: „Czy i w jakim stopniu prezentowane prace odzwierciedlają aktualne tendencje polskiej czy światowej fotografii?”. Od marca 2005 do dziś nie pojawił się ani jeden odzew! Najwyraźniej członkowie związku nie widzą najmniejszego powodu, by podzielać troskę Tomaszczuka o kształt i miejsce współczesnej fotografii polskiej.
Gdy kilka lata temu stawałem przed komisją artystyczną ZPAF miałem wrażenie, że otwiera się przede mną zupełnie nowy rozdział. Szybko zostałem jednak sprowadzony na ziemię, a oglądając kolejne „wydarzenia” sygnowane przez ZPAF zacząłem nabierać przekonania, że to jednak ślepa ścieżka, którą wyznaczają raczej osobiste sympatie, niż konkretne wizje. ZPAF wydaje się wciąż wierzyć w swą misyjną i sprawczą moc. Kiedyś legitymacja uprawniała do wykonywania zawodu fotografa, do pierwszeństwa w wyścigu o zlecenia. Dziś ma być wyznacznikiem pewnego statusu, wiedzy i świadomości fotograficznej. Ale dziś przynależność do ZPAF-u tego nie gwarantuje.
Statutowym celem związku jest m.in. „Ochrona dorobku fotografii polskiej, a także upowszechnianie jej w kraju i zagranica”. I co? Najważniejsze wystawy „polskie” w świecie w ostatnich latach to 100 lat polskiej fotografii z kolekcji Muzeum Sztuki w Łodzi (Tokio i Niigata, 2006) i Foto. Modernity in Central Europe, 1918-1945 (National Gallery of Art w Waszyngtonie). Do dziś też nie została opracowana historia polskiej fotografii, a wydawnictwa zagraniczne dostrzegają tylko kilka polskich nazwisk z okresu dwudziestolecia. Gdzie zatem jesteśmy? Odpowiedź wydaje się prosta.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Bardzo celny tekst, niestety zresztą. Polski światek fotograficzny jest bardzo zatomizowany i podzielony, stąd trudno być optymistą w kwestii jakiegokolwiek wspólnego frontu na rzecz poprawiania kondycji polskiej fotografii - zbyt rozbieżne są tutaj interesy. Poza tym czas omnipotentnych korporacji dla przedstawicieli wolnych zawodów minął już dawno temu. Owszem, nadal działają w świecie potężne agencje fotograficzne, ale tam prestiż jest jakby produktem ubocznym - głównie chodzi o zorganizowane pozyskiwanie kasy i sprzedawanie zdjęć, do których to funkcji ZPAF nie dorósł i raczej już nie dorośnie. Poza tym jest jeszcze jedno niepokojące zjawisko - wśród członków związku ci, co mają dużo do powiedzenia i niekwestionowany dorobek, nie wyrywają się do funkcji i publicznego dyskursu (w sumie jasne - mają coś innego do roboty), natomiast do głosu dochodzi przeciętniactwo, że wspomnę choćby nieustającego w zabiegach i podchodach o kolejne i kolejne sale i salki, pochodzącego z tego samego okręgu co blogowicz, autora setek wystaw oraz budzącego powszechną wesołość poradnika dla młodych adeptów sztuki.

Ireneusz Zjeżdżałka pisze...

Dziękuję za komentarz, to niejako uzupełnienie o kilka kolejnych myśli. Zatomizowanie środowiska to oczywiście prawda - stąd wciąż kręcimy się w kółko, zawias ustalić jeden front działań. W związku rzeczywiście nie wychylają się ci, którzy robią interesujące rzeczy – wystarczy przecież kilkakrotny kontakt ze ZPAF-em, bo zorientować się, że na puste rozmowy szkoda czasu. Nic więc dziwnego, że związek jest „martwy”.
O poradniku pana od sal i salek (jeśli dobrze kojarzę) nie słyszałem, ale jestem w stanie sobie wyobrazić jego treść.

Anonimowy pisze...

Bardzo trafny tekst, gratuluje.
Obawiam sie jednak, ze... w proznie niestety.
Panie Ireneuszu, toz tu musi sie zmienic cale pokolenie. Za przeproszeniem, musza wymrzec dinozaury.
A w kwetsii pytania p.Tomaszczuka - odpowiedzi (proby) sa, nie bezposrednio pod pytaniem ale 'pietro' wyzej.
Tutaj link: http://www.zpaf.pl/forum/viewforum.php?f=1
- osobno na I i II pytanie w.wymienionego. Pozdrawiam

Ireneusz Zjeżdżałka pisze...

No rzeczywiście - chyba zbyt mocno przyzwyczaiłem się do sytuacji, że odpowiedzi udziela się pod pytaniem. Z drogiej strony te odpowiedzi i tak niewiele wnoszą, a sytuacja nadal jest, jaka jest. A na pytanie "Gdzie jesteśmy?" zazwyczaj słyszę od równych osób tę samą odpowiedź.