środa, 25 czerwca 2008

Aktualizacja - portal polskiej fotografii

Ruszyła właśnie strona Aktualizacja, będąca kontynuacją projektu Krzysztofa Miękusa, prezentującego na tegorocznym Miesiącu Fotografii w Krakowie najnowsze zjawiska w polskiej fotografii. Jako kryterium obrano „aktywność” twórców po roku 2000. Inicjatywa ma na celu zebranie możliwie pełnych informacji o obecnym stanie rodzimej fotografii, ale też jej promocję poza granicami, czemu pomóc ma angielska wersja strony.

sobota, 14 czerwca 2008

Efekt czerwonych oczu w CSW

Dziś zapowiedź wystawy Efekt czerwonych oczu. Fotografia polska XXI wieku, kuratorowanej przez Adama Mazura, która w Centrum Sztuki Współczesnej „Zamek Ujazdowski” ma zająć ponoć 3 piętra! Otwarcie w piątek 20 czerwca, godz.18.00, a wystawa potrwa do 7.09.2008. Poniżej zamieszczam tekst organizatorów oraz imponującą listę autorów zaproszonych do prezentacji.


Okres ostatnich kilku lat przejdzie zapewne do historii polskiej sztuki jako moment przesilenia w produkcji artystycznej; przesilenia związanego nie tylko z pojawieniem się nowego pokolenia artystów urodzonych w latach 1970., definitywnego przesunięcia akcentów z technik analogowych na cyfrowe, czy dalszego, błyskawicznego rozwoju mediów elektronicznych i prasy ilustrowanej. Najciekawszą zmianą, jaka dokonała i dokonuje się na naszych oczach, jest zmiana tego, co w swoim czasie John Berger nazwał „sposobami widzenia”.
Wystawa Efekt czerwonych oczu. Fotografia polska XXI wieku prezentując dorobek najwybitniejszych twórców młodego i średniego pokolenia opisuje kierunki rozwoju kultury wizualnej w Polsce. Kontrowersyjne, a nawet skandaliczne obrazy prasowe, zdjęcia amatorów i zdjęcia znalezione w Internecie uzupełniają redefinicję, jaka dokonała się w ostatnim czasie w fotografii zwanej niegdyś artystyczną, fotografii dokumentalnej i komercyjnej (moda i reklama). Liczne projekcje, książki artystyczne i fotograficzne, a nawet rzeźby (Anna Baumgart) czy instalacje (Anna Orlikowska) sprawiają, że wystawa odbiega od znanych z przeszłości, zafiksowanych na obrazie fotograficznym ekspozycji. Poprzez klarowny podział tematyczny zebranego materiału sekwencje obrazów układają się w znaczącą całość, pokazującą jak „silnym” narzędziem potrafi być fotografia w rękach artysty współczesnego.
Na wystawie będzie można oglądać zarówno nabardziej znane prace takich artystów jak Maurycy Gomulicki czy Aneta Grzeszykowska, jak i wyprodukowane w przeważającej większości realizacje nowe, często wykonane przez artystów tak cenionych przez krytykę jak Wilhelm Sasnal, Zbigniew Rogalski czy Agnieszka Brzeżańska.
Wystawie towarzyszyć będzie ekspozycja Galerii Bezdomnej, która zagości w Piwnicach Zamku w ostatnim tygodniu sierpnia i będzie otwarta od 23.8 do 1.9.2008 dla wszystkich chętnych fotografów, którzy będą chcieli zaprezentować swoje zdjęcia.”

Autorzy:
Michael Akerman, Wojciech Albiński, Grupa Azorro, Anna Baumgart, Jakub Bąkowski, Anna Bedyńska, Agata Bogacka, Karolina Breguła, Agnieszka Brzeżańska, Dorota Buczkowska, Aleksandra Buczkowska, Rafał Bujnowski, Hubert Czerepok, OskarDawicki, Kuba Dąbrowski, Marta Deskur, Mikołaj Długosz, Andrzej Dragan, Jan Dziaczkowski, Sławomir Elsner, Mariusz Forecki, Maurycy Gomulicki, Nicolas Grospierre, Aneta Grzeszykowska, Karol Hordziej, Elżbieta Jabłońska, Rafał Jakubowicz, Elżbieta Janicka, Aldona Kaczmarczyk, Mikołaj Komar, Barbara Konopka, Katarzyna Korzeniecka, Tomasz Kozak, Krzysztof Kozanowski, Katarzyna Kozyra, Magda Krajewska, Zuzanna Krajewska i Bartek Wieczorek, Bogdan Krężel, Robert Kuśmirowski, Dominik Lejman, Zbigniew Libera, Ewa Łowżył, Magdalena Łuniewska, Małgorzata Markiewicz, Przemysław Matecki, Rafał Milach, Chris Niedenthal i Tadeusz Rolke, Dorota Nieznalska, Paulina Ołowska, Igor Omulecki, Anna Orlikowska, Maciej Osika, Oiko Petersen, Krzysztof Pijarski, Przemysław Pokrycki, Radek Polak, Jacek Poremba, Marta Pruska, Maria Przybysz, Konrad Pustoła, Karol Radziszewski, Zbigniew Rogalski, Szymon Rogiński, Robert Rumas, Daniel Rumiancew, Tomek Saciłowski, Wilhelm Sasnal, Jan Simon, Jan Smaga, Barbara Sokołowska, Maciek Stępiński, Przemysław Stoppa, Michał Szlaga, Grzegorz Sztwiertnia, Andrzej Tobis, Łukasz Trzciński, Piotr Uklański, Artur Wesołowski, Monika Wiechowska, Wojciech Wieteska, Wojciech Wilczyk, Julita Wójcik, Magda Wuensche, Wojciech Zasadni, Albert Zawada, Krzysztof Zieliński, Ireneusz Zjeżdżałka, Zorka Project

piątek, 13 czerwca 2008

Co dalej z IMAGO?

Wygląda na to, że kolejne pismo fotograficzne znalazło się w poważnych tarapatach. Po ukazaniu się 50 wydań tureckiego „Genis Aci” i jego zamknięciu w ubiegłym roku, kłopoty napotkało dobrze znane w Polsce słowackie „IMAGO”, o czym traktuje tekst Vladimira Birgusa na photorevue.com

środa, 11 czerwca 2008

Private całkiem po polsku

Ukazał się właśnie 41 numer włoskiego magazynu PRIVATE, poświęconego tym razem w polskiej fotografii po roku 2000. Prawdę mówiąc nie przypominam sobie, by kiedykolwiek jakiś magazyn w całości poświęcił swe łamy twórczości „From Poland”, dlatego też z większą jeszcze satysfakcją odnotowuję fakt, że nasz „Kwartalnik Fotografia” miał swój udział w powstaniu tego numeru...

czwartek, 22 maja 2008

Dialog 3 w Budapeszcie


piątek, 25 kwietnia 2008

Mamy wyróżnienie!

Wczoraj na galii w Zamku Królewskim w Warszawie ogłoszono wyniki konkursu Grand Front 2007. 375 stron tytułowych rywalizowało o miano najlepszej okładki prasowej ubiegłego roku. Jury, w skład którego weszło 29 osób, związanych głównie z grafiką prasową, postanowiło nagrodzić „Dziennik Bałtycki” (numer 92, 19.04.2007) za okładkę poświęconą organizacji Euro 2012 przez Polskę i Ukrainę, zaś w grupie czasopism tryumfował „Exclusive” (numer 56) – portret autorstwa Beaty Tyszkiewicz z butem na głowie, autorstwa Zuzy Krajewskiej i Bartosza Wieczorka. Warto zaznaczyć, że w ubiegłym roku nagrodzone zostały te same tytuły.
Natomiast miłą niespodzianką okazało się zdobycie wyróżnienia przez nasz „Kwartalnik Fotografia” za stronę tytułową numeru 22/2007! Wyróżnienie cieszy i potwierdza, że interesujące rzeczy mogą powstawać nie tylko w Warszawie czy Krakowie.

środa, 9 kwietnia 2008

Ranking fotografów

Dzisiejsza „Rzeczpospolita” przyniosła kolejne teksty dotyczące rynku fotografii w Polsce, ale poza próbą analizy Monika Małkowska stworzyła własny ranking fotografów, który zwieńczył jej tekst Odbitki, mistrzowie i paradoksy. Trzeba przyznać, że to niezwykle odważny ruch i jestem przekonany, iż rozbudzi sporo emocji, jak każdy ranking.
Został on podzielony na dwie części i przedstawia się następująco:

Fotoreportaż i dokument:
Edward Hartwig, Irena Jarosińska, Eustachy Kossakowski, Tadeusz Rolke, Zofia Rydet, Wojciech Plewiński, Krzysztof Gierałtowski, Erazm Ciołek, Jerzy Lewczyński, Anna Brzezińska, Anna Beata Bohdziewicz, Chris Niedenthal, Tomasz Niedenthal, Łukasz Trzciński, Krzysztof Zieliński, Ireneusz Zjeżdżałka, Wojciech Wilczyk, Igor Przybylski, PrzemysLaw Pokrycki, Szymon Rogiński, Zorka Projekt.

Fotografia kreacyjna:
Zbigniew Dłubak, Zdzisław Beksiński, Zofia Kulik, Natalia LL, Józef Robakowski, Zygmunt Rytka, Izabella Gustowska, Antoni Mikołajczyk, Ewa Kuryluk, Łódź Kaliska, Tomek Sikora, Mikołaj Smoczyński, Katarzyna Kozyra, Marta Deskur, Jadwiga Sawicka, Monika Wiechowska, Aneta Grzeszykowska/Jan Smaga, Wojciech Prażmowski.

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

Wydruk autorski

Dwa dni przed 3. aukcją fotografii w Rempexie naszły mnie refleksje dotyczące przyszłości fotografii, tej najbardziej tradycyjnej. Refleksja nasunęła się po lekturze katalogu tejże aukcji, ale też tekstu Przystępne ceny, bogaty wybór Janusza Miliszkiewicza (Rzeczpospolita, 04.02.2008), w którym pada stwierdzenie: „Gdybym był kolekcjonerem, kupowałbym przede wszystkim dobre zdjęcia, których odbitki autorzy sami wykonali tradycyjnymi metodami w ciemni. Niedługo to już będzie rynkowa rzadkość! Zalewa nas powódź wydruków z drukarek. Wydruk to nie to samo. W ciemni autor dopóty eksperymentował z wywoływaniem, dopóki nie znalazł najlepszego wyrazu. Wypuszczał w świat tylko te odbitki, z których był zadowolony. Mam wrażenie, że na zdjęciach z drukarek dość często ginie światło”.
Czy niedługo będzie to faktycznie rzadkość? Myślę, że niestety już jest, bo odwiedzając kolejne wystawy odbitki na materiale srebrowym stanowią procentowy margines, natomiast normą stało się wykonywanie „wydruków autorskich” – takiego określenie użyto w katalogu wystawy i aukcji Polska Fotografia Kolekcjonerska 3. Taka sytuacja nie jest wynikiem jedynie nagłej rewolucji technologicznej, choć zapewne dostępność i „łatwość” skanowania negatywów i wykonywania na podstawie plików cyfrowych wydruków stała się podstawowym argumentem za porzuceniem żmudnej, niewygodnej i pracochłonnej technologii ciemniowej. Wydaje mi się, że proces odchodzenia od „tradycyjnej” fotografii trwa u nas nieco dłużej, bo już od lat 90. zwracano uwagę na odmienność np. fotografii kontaktowej, czego dowodem była seria wystaw Kontakty (od 1989 roku) przygotowana przez Jakuba Byrczka, która zakończyła się w roku 2000 - po części zapewne z powodu zbyt mocno rozszerzonej formuły w ostatniej edycji (Czas przełomu – przełom czasu), a po części pewnie też z pokładania w niej zbyt wielu idei (duży format negatywów, stare kamery i czarna płachta na głowie stawały się czasem filozofią samą w sobie), co okazać się mogło zbyt nużące. Wydaje mi się, że większe znaczenie w próbie zwrócenia uwagi na „tradycyjnym” obrazowaniu miała wystawa Bliżej fotografii, kuratorowana przez Andrzeja Saja, a pokazywana w 10 polskich galeriach w latach 1996-1998. Od tego czasu w zasadzie nikt nie podjął kolejnej próby określenia stanu polskiej fotografii w jej pierwotnym kształcie.

Czy zatem artykuł z Rzeczpospolitej jest zapowiedzią zepchnięcia fotografii srebrowej na jeszcze węższy margines? Zapewne jest w nim sporo racji i za 3-4 lata na palcach dłoni policzyć będzie można autorów wystawiających na papierze barytowym. Pomijam tu rzecz jasna całe rzesze pasjonatów, którzy w domu zajmować wciąż się będą obróbką papieru fotograficznego. Ale nie sądzę jednocześnie, by nowe technologie nie pozwalały na rozszerzanie środków wyrazu, choć są one inne i przynoszą inne efekty. Jednak wydaje mi, że ogromna popularność wydruków nie wynika wyłącznie z postępu technologicznego i coraz węższego dostępu do materiałów srebrowych u sprzedawców – sytuacja pociągnęła za sobą zmianę sposobu fotograficznego myślenia i zmiany pewnych funkcji samej fotografii, która nigdy jeszcze nie była tak bardzo obecna w obiegu wystawienniczym.

środa, 2 kwietnia 2008

Bez tematu

Przy tej fotografii zazwyczaj mało kto się zatrzymuje, gdy jest pokazywana.

Ireneusz Zjeżdżałka, Września, 2002

wtorek, 25 marca 2008

Instalacja na ścianie

Franek z Chociczy Wielkiej jest dumny ze swojego syna, bo „też poszedł siedzieć”. Frankowi kilka lat temu betonowa płyta przygniótła nogę podczas rozbiórki zabudowań gospodarskich i od tego czasu kuśtyka, podpierając się kulą. Mieszkanie w starym domu nie posiadało łazienki, ani bieżącej wody, bo „po co”? Mimo przeciwieństw Franek zachował pozorną pogodę ducha i lubi się uśmiechać, na ścianie zaś zbudował bardzo niezwykłą instalację. Niezwykłą dla mnie, bo coraz częściej przyłapuję się na wyszukiwaniu takich rarytasów w miejscach, gdzie najmniej się można ich spodziewać. A może właśnie tylko w takich?
Instalacja składa się głównie z dwóch wizerunków Chrystusa i jakiegoś świętego obrazka, który już dawno przestał być czytelny - czarny kwadrat? Do tego fotografia syna i połowa jakiegoś „trofeum” myśliwskiego, które sprawia wrażenie pochodzić od upośledzonej sarny. Całość tuż obok wiekowego włącznika światła, jakby przy jego pomocy można było jednym ruchem przywołać całą zgromadzoną w tej instalacji historię, włączyć zgromadzone w obrazkach wspomnienia.

Ireneusz Zjeżdżałka, Chocicza Wielka, 2005

W Nekli ładnie

W Nekielskim Ośrodku Kultury robi się coraz ładniej. Po zakończeniu egzystencji brzydkich malowideł Stanisława Mrowińskiego, o czym pisałem wcześniej, nastąpiło dekorowanie sali ładnymi elementami. Komunie tuż tuż...

Nowa estetyka Nekielskiego Ośrodka Kultury, fot. Tomasz Małecki / Wiadomości Wrzesińskie

niedziela, 23 marca 2008

Polska w Krakowie

W książce Krzysztofa Jureckiego W poszukiwaniu sensu fotografii. Rozmowy o sztuce na sam koniec rozmowy z autorem mówiłem o konieczności promocji polskiej fotografii na światowych festiwalach. Często idea festiwali kręci się wokół zapraszania państw gościnnych. I tak np. w Houston na trwającym właśnie FotoFest są to w tym roku Chiny, które będą też krajem zaproszonym w maju na Fotofestiwal do Łodzi. Rozumiem – olimpiada i wciąż pewna egzotyka, choć w świecie sztuka chińska jest od lat mocno obecna. Ale Miesiąc Fotografii w Krakowie zaskoczył mnie zdecydowanie. Bowiem organizatorzy pomyśleli, by do udziału w festiwalu zaprosić... Polskę. I jakkolwiek dziwnie to brzmi (w końcu zapraszamy sami siebie), to jednak może się to okazać doskonałą okazją do tego, by polska fotografia wraz z gośćmi i katalogami znalazła kolejną ścieżkę do przekroczenia naszych granic. Może, bo trzeba poczekać na efekty w postaci dwóch głównych wystaw – kuratorem wystawy fotografii do 2000 roku został Wojciech Prażmowski, zaś fotografii powstałej po tej dacie Krzysztof Miękus (m.in. autor projektu Teraz Polska). Na razie jednak informacje na temat obu wystaw są bardziej niż skromne, zatem przyjdzie poczekać do maja kiedy festiwal się otworzy.
Muszę przyznać, że podoba mi się pomysł zaprezentowania naszego kraju, a pokaz ten ma szanse (wyłącznie pod warunkiem rzetelnej realizacji) stać się istotnym wydarzeniem ostatnich lat, zwłaszcza że fotografia polska na innych festiwalach nie zajmowała do tej pory tak znaczącej pozycji, albo wciąż eksploatowano sprawdzonych „klasyków”, co u widza (nie tylko zagranicznego) wywołuje wrażenie ciągłego gonienia w piętkę... Mam też ogromną nadzieję, że katalog festiwalowy będzie jeszcze bogatszy i pełniejszy w informacje niż ubiegłoroczny, zresztą niezły. W końcu to on zapewnia byt wystawom po latach i staje się źródłem informacji do różnorakich opracowań.

poniedziałek, 17 marca 2008

Rempex po raz trzeci

Dom Aukcyjny Rempex i artinfo.pl szykują trzecią edycję aukcji Polska Fotografia Kolekcjonerska, która odbędzie się 9 kwietnia, a poprzedzona zostanie wystawą w Rempexie – otwarcie jutro. W trzeciej edycji zaprezentowane zostanie około 200 prac z czego, jak piszą organizatorzy na Artinfo.pl „z naciskiem na dorobek najciekawszych twórców z okresu ostatnich 40 lat”. Jeśli po dwóch poprzednich aukcjach wysnuto wniosek, że należy inwestować energię i pracę szczególnie w promocję współczesnej fotografii, to z większym optymizmem można oczekiwać na powolny (nie wierzę w nagły skok) rozwój rynku fotografii i zainteresowanie kolekcjonerów.
Interesującą rzecz wyczytać można kilka linijek dalej: „Aukcje z cyklu Polska Fotografia Kolekcjonerska przygotowywane są odmiennie od innych aukcji na polskim rynku sztuki. Traktujemy je jak atrakcyjny event, wydarzenie towarzyskie i działanie o ważnych walorach edukacyjnych. Stąd z dużym pietyzmem podchodzimy do katalogu, który obok reprodukcji oferowany prac zawiera obszerne noty biograficzne autorów wzbogacone o rys krytyczny. Katalog w nakładzie 1500 egz. rozsyłany jest do kolekcjonerów fotografii i sztuki współczesnej.” Prawda jest taka, że pierwsze dwie aukcje wzbogacono o katalogi zawierające „tylko” noty biograficzne autorów. Trzeba też przyznać, że drugi katalog okazał się zdecydowanie bardziej udany (forma i wykonanie) od pierwszego. Jeśli zatem ten kierunek zostanie utrzymany, to trzecia edycja może się okazać jeszcze lepszym sukcesem niż poprzednia. I niech tak się stanie, bo takich wydarzeń polska fotografia potrzebuje jak ryba wody! Ale z największą niecierpliwością oczekuję na zapowiadany „rys krytyczny”...

czwartek, 13 marca 2008

Cisza

Z płaskiego pejzażu wyłaniają się zarysy trzech niewielkich zabudowań gospodarskich. W zasadzie nie mamy wątpliwości, że chodzi o dawną fermę. Zaświadcza o tym nie tylko pustka dookoła i sama architektura budowli (kto by próbował szopie czy wiejskiej chacie narzucać interesującą architektonicznie wizję?), ale też najważniejszy element obrazu - drewniany kołek na pierwszym planie, podtrzymujący liche ogrodzenie z drutu kolczastego, mające zapewne chronić to, co jeszcze pozostało po dawnej świetności tego miejsca.
Opisana wyżej fotografia przedstawia opustoszałe gospodarstwo (Abandoned Farm, near Dolhart, Texas, 1938) z czasów wielkiego kryzysu, jaki nawiedził w latach 30. Stany Zjednoczone. Dorothea Lange wykonała ją w ramach jednego z największych w historii projektów fotograficznych Farm Security Administration (FSA) prowadzonego dla rządowych agencji pod nadzorem Roy'a E. Strykera, a mającego na celu ukazać skutki wielkiego kryzysu i wprowadzenia polityki interwencjonalizmu państwowego Franklina D. Roosvelta, czyli "Nowego Ładu" (New Deal). O ogromnej skali FSA świadczyć może ilość pozostawionych przez biorących w nim udział fotografów, licząca ok. 250.000 negatywów...
Z takim dorobkiem niezwykle trudno jest zestawiać działalność współczesnego fotografa, zamykającego się w dodatku w niewielkich i ścisłych granicach jednego powiatu, liczącego zaledwie 704 km2. Ale i tak niewielki obszar może stać się bogatym poligonem dla twórcy, który doskonale zdaje sobie sprawę z możliwości i charakteru medium, jakim jest fotografia.
Dla Waldemara Śliwczyńskiego fotografia ma co najmniej kilka znaczeń - traktuje ją jak dokument zanikającej w coraz szybszym tempie prowincjonalnej architektury, ale też jako nośnik informacji o czasie przeszłym, stąd tak wielkie zamiłowanie do przedwojennych pocztówek (nakładem jego wydawnictwa Kropka ukazały się do 2007 aż trzy albumy zawierające przedwojenne kartki pocztowe z Wrześni i dawnego powiatu wrzesińskiego). Ale jak na rasowego regionalistę przystało Śliwczyński uważnie stawia kroki, by przypadkiem nie zapędzić się na zbyt daleko i nie zahaczyć o sąsiadujący Wrześni powiat. Ta rzadka postawa wyjątkowego przywiązania do lokalności niesie ze sobą spore ograniczenia -nie tylko w sensie geograficznym, bo przecież z taką postawą musi się wiązać niezrozumienie - jak bowiem tłumaczyć nieświadomym istotność dokumentowania głębokich przemian właśnie "tu" i "teraz"? Pomimo oczywistych podobieństw, procesu dokumentowania upadłych gospodarstw rolnych - głównego motywu fotografii Śliwczyńskiego - nie da się w sposób bezpośredni porównać z projektem FSA, ani zdumiewającej aktywności małżeństwa Becherów, które poświęciło całe życie na budowanie swoistej typologii budowli industrialnych. Skala i czasu są zupełnie inne. Także sama idea. Jednak jeden istotny element pozostaje niezmienny - determinacja. Cecha, która dla fotografii dokumentalnej jest jedną z podstawowych dla jej egzystencji. Bez niej wiele budowli dawnych PGR-ów dziś zniknęłaby bezpowrotnie, inne trwały by dłużej i nadal poddawane by były powolnej destrukcji. Powstałe fotografie przepełnione są nie tylko krytycznym spojrzeniem, ale też swego rodzaju melancholią. I nie wynika to z tęsknoty za minionym systemem ekonomicznym, a raczej wyrasta wprost z zamierzchłej historii, zapisanej na starych kartach pocztowych. Bez wątpienia duży zbiór przedwojennych pocztówek z okolic Wrześni, jaki Śliwczyński zdołała stworzyć wydaje się najważniejszym kluczem do jego fotografii. To one zdają się wyznaczać kolejne etapy fotograficznego dokumentowania śladów przeszłości, bez dokonywania zbędnych ocen - nie hierarchia społeczna i ekonomiczna są tu ważne, ale odkrywanie i przywracanie historii w ogóle. Także tej najmniejszej, najbardziej ludzkiej, tworzonej przez każdego bez wyjątku człowieka. Jeśli tylko nie mieszka za miedzą...

Niniejszy tekst napisałem do wystawy, która niebawem zostanie otwarta w muzeum regionalnym we Wrześni - szczegóły poniżej.


Waldemar Śliwczyński, Chocicza Mała, 2003

piątek, 7 marca 2008

Atak już nadchodzi

W styczniu do sprzedaży trafił album legendarnej grupy Siekiera. Grupy, która na dobrą sprawę zaistniała jak meteor, grając kilka (ponoć siedem) koncertów w latach 1984-1985 (przez okres jedenastu miesięcy), po czym się rozpadła. Może więc kometa?. Niemniej w tak krótkim okresie czasu zdążyła stać się prawdziwą legendą polskiego punk rocka. Ponieważ Siekiera w swej pierwotnej formie nie pozostawiła żadnego oficjalnego nagrania (Nowa Aleksandria z 1986 to już „inna”, nowofalowa Siekiera), po 23 latach zebrano zarejestrowany materiał koncertowy i Manufaktura Legenda wydała właśnie płytę Na wszystkich frontach świata. Płyta jest dość siermiężna (jakość nagrań), ale muzyka nie traci nic ze swej energii i przekazu, a może i zyskuje przez to na autentyczności. Poza tym to same perełki, surowe, bez zbędnych ozdobników.

Interesujący jest front okładki płyty - „w obowiązującym stylu” narzuca się przy pierwszym kontakcie. Sprawa wyjaśnia się, gdy sięgniemy do „stopki redakcyjnej” – autorem projektu jest nie kto inny, jak Wilhelm Sasnal, też związany z tematem „walki”...

wtorek, 4 marca 2008

Krytycy sztuki z Nekli

Niemal każdego dnia TV serwuje nam reklamę, z której okazuje się, że co drugi Polak sięga po Warkę i co drugi Polak interesuje się piłką nożną. W Nekli co drugi człowiek zna się na sztuce, więc nic dziwnego, że wyrok zapadł szybko i bez głosów sprzeciwu.
Nekla położona jest blisko Wrześni i jest kilkakrotnie od niej mniejsza. Ma nieduży ośrodek kultury, a w nim miała do niedawna coś, co nawiązywało do jedynej znanej nekielskiej legendy – grobli, którą miał usypać sam Twardowski. Malowidło ścienne, przedstawiające diabelskie sceny to robota nie Twardowskiego, ale nieżyjącego już malarza, rysownika, ilustratora książek i karykaturzysty z Poznania, Stanisława Mrowińskiego (1928-1997), postaci dla Wielkopolski niezwykle istotnej. Studiował w poznańskiej PWSSP w latach 1945-1950 w pracowniach prof. Wacława Taranczewskiego, prof. Jana Piaseckiego i Eustachego Wasilkowskiego. Jego styl zawierał w sobie całą masę ludycznych elementów ocierających się o wielkopolski pejzaż i folklor, a z zaprojektowaną przez niego pieczątką powędrował na biegun Marek Kamiński. Ale dla prowincjonalnej Nekli był to artysta zbyt małej rangi...
Działacze z Nekli najwyraźniej sięgają po Warkę częściej niż „co drugi Polak”, bo trudno inaczej znaleźć usprawiedliwienie dla bezmyślnej decyzji o usunięciu obrazu Mrowińskiego. Zawsze mi się wydawało, że tak mały ośrodek jak Nekla z radością powinien podkreślać istnienie u siebie pracy ważnego twórcy, która w dodatku powstała specjalnie dla podkreślenia lokalnej legendy. I specjalnie dla Nekli! Tak w końcu buduje się wizerunek miejsca (to działa w całym cywilizowanym świecie), tak tworzy swoisty charakter, którego najwyraźniej w Nekli decydentom zabrakło. Za to nie zabrakło im dobrego samopoczucia i zabawa w krytykę sztuki ruszyła na całego: „To było brzydkie” orzekł jeden z nich, choć jeszcze tydzień temu wszyscy wiedzieli tylko tyle, że „ten co to namalował nie żyje”. Kanony estetyki nekielskich działaczy okazują się zatem zbyt wygórowane, by mógł im sprostać artysta z Poznania. Mam nieodparte wrażenie, że w Nekli zamalowaliby bez skrupułów samego Banksy’ego. A zresztą kogo obchodzi jakaś tam „sztuka”, nie lepiej iść na kolejną Warkę?

Fragment malowidła Stanisława Mrowińskiego w Nekielskim Ośrodku Kultury, fot. Tomasz Małecki / Wiadomości Wrzesińskie

czwartek, 28 lutego 2008

Zleżałe ryby Kędzierskiego

Igor Kędzierski, „tłumacz literatury czeskiej, krytyk i eseista” – tak mówi notka biograficzna – w tekście „Happy horror i zleżałe ryby postmodernizmu” opublikowanym w Witrynie Czasopism opisuje numer 00 magazynu „Pozytyw”. Dokopując ostro przy okazji wrocławskiemu „Formatowi” i naszemu „KF”! W końcu przecież trzeba przywalić komuś przy okazji – tekst nabiera rumieńców.
Moją intencją nie jest tu riposta w stusunku do „Poztywu”, do którego zresztą napisałem swego czasu dwa teksty. Życzę mu jak najlepiej, bo rynek wydawnictw fotograficznych (sensownych) powinien być bogaty, a do tej pory każde z pism posiada inny charakter i opisuje inne zjawiska. I dobrze, bo to wzbogaca całą sferę fotografii.
Kędzierski pisze: „Mam tylko nadzieję, że nie doczekamy się kolejnego przegadanego, akademickiego, salonowo zaangażowanego pisma pokroju ‘Formatu’ czy ‘Kwartalnika Fotografia’. Mam nadzieję, że czytelnicy przejdą test pozytywnie i postawią na dobre zdjęcia o dobrej jakości i w dużym formacie, bez zbędnego mydła interpretacji i interpretacji interpretacji.”, po czy przystępuje do omawiania (interpretacji?) poszczególnych prezentacji. Zastanawiam się co mogą oznaczać w przypadku „KF” sformułowania „pismo przegadane”, „akademickie”, a nade wszystko „salonowo zaangażowane”. To idiotyczny zarzut dla magazynu, który jest otwarty na wszelką tematykę – od teorii, poprzez prezentację zastawów autorskich i omówienia ważniejszych wydarzeń, po teksty dotyczące historii fotografii i specjalną rubrykę promującą młodych twórców. Sformułowanie „salonowo zaangażowane” z góry określa „KF” jako pismo przeintelaktualizowane, hetrmetyzujące czy wręcz faworyzujące jakąś grupę. Szkoda tylko, że szanowny krytyk i eseista nie wyraził się jaśniej, bo ja w żaden sposób nie potrafię doszukać się w naszych poczynaniach takich cech. Jedyne co nas interesuje, to fotografia kolejnych nowych autorów, którzy poza warstwą wizualną („Oglądałem zdjęcia, pomijając teksty, które nierzadko zajeżdżały mocno upoconą słabizną. Ale nie przeszkadzało mi to; raz, że zawsze zawierały jakieś tam informacje o autorze, po które można było w razie potrzeby sięgnąć, dwa, że nie było ich wiele – przeważał materiał wizualny.” – to słowa Kędzierskiego o dawnym „Pozytywie”), przemycają coraz to nowe idee i otwierają nowe ścieżki współczesnej fotografii, która stale się rozwija. Myśl jest nieodzowną częścią składową fotografii, a teksty tylko pomagają ją odnaleźć. Zresztą nie raz na łamach kwartalnika miały miejsce tekstowe potyczki autorów piszących dla nas, co świadczy raczej o otwartości na wymianę poglądów, niż o lobowaniu za którąś ze stron.
Na koniec wywodów Igor Kędzierski wystosował pełen dramatyzmu apel, mieszając już wszytsko: „Dlatego, drodzy czytelnicy, zwłaszcza ci z was, którzy czują się mniejszością: zaangażujcie się i brońcie tego fenomenalnego pisma przed pozbawioną gustu większością, fetyszystami sprzętowymi, fotografami stworzeń domowych (rybek zwłaszcza), dendrologami (namiętni fotografowie drzew, jak nazywa ich Paweł Golec), postmodernistami, politykami PIS-u, młodzieżą radiomaryjną i, co najważniejsze, przed naciskami wielkiego kapitału...”. Kapitału wydawcy też?

sobota, 23 lutego 2008

Eva Rubinstein w Jan Krugier Gallery / Eva Rubinstein at the Jan Krugier Gallery

Tak się składa, że niemal w tym samym momencie, kiedy w Jan Krugier Gallery na Madison Avenue w Nowym Jorku (03.03.2008, godz. 18.00-20.00) otwierać się będzie wystawa Elegies Evy Rubinstein, do sprzedaży trafi najnowszy numer „Kwartalnika Fotografia”, w którym piszę (Fotograficzne dialogi Evy Rubinstein) o jej projekcie portretowym, powstałym w 1975 w Ploesti w Rumunii podczas trwania wystawy American photography. Portrety w większości nie były wcześniej publikowane.
O fotografiach Evy Rubinstien pisywałem już wcześniej, a wielokrotnie opowiadałem przy najróżniejszych okazjach. Trudno zresztą by było inaczej, bowiem ta fotografia za każdym razem budzi we mnie całą masę pozytywnych (wyłącznie) skojarzeń i emocji. Do dziś też nie wiem skąd w niej tyle swobody i poruszającej prostolinijności. To pewnie efekt wejścia w świat fotografii wraz z pełni ukształtowaną osobowością - początek fotografowania to rok 1967, a koniec nastąpił w 1990, kiedy Eva Rubinstein zdała sobie sprawę, że „przestała widzieć” (fotograficznie). To zapewne też wpływ nowojorskiego środowiska i studiów u Lissete Model, u której studiowała też Diane Arbus – warto zaznaczyć, że jedyny „oficjalny” portret Arbus zamieszczony w jej biografii (Patricia Bosworth, Diane Arbus, Biografia, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2006) został wykonany właśnie przez Rubinstein. Model wpajała swym studentom, że artysta może wszystko. Że świat i człowiek to materiał, który artysta może dowolnie obrabiać. Eva Rubinstein nigdy nie chciała się z takim podejściem zgodzić, bo dla niej człowiek zawsze stanowi wartość nadrzędną.
W 2003 w jednym z listów Eva Rubinstein napisała mi taką krótką historię: „Raz podczas jakiejś wystawy, ktoś się spytał ‘jak to jest, że pani robi zdjęcia na całym świecie, ale zdjęcia wyglądają tak, jakby były zrobione w tym samym miejscu?’ Odpowiedziałam, że właśnie były zrobione w tym samym miejscu i wskazałam na mój splot słoneczny”. Czyż to nie proste?

Eva Rubinstein, Pépe's shirt, Spain 1973

It makes up that almost at the same time when the exhibition of Eva Rubinstein will be open (the opening 03.03.2008) at Jan Krugier Gallery on Madison Avenue in New York, the newest issue of „Kwartalnik Fotografia” will publicize, where I write (Eva Rubinstein’s photographic dialogues) about her portrait project which came into existence in Ploesti in Romania in 1975 during the exhibition American Photography. The portraits mostly were not published earlier. About Eva Rubinstein’s photographs I used to write earlier, and many times I told by the chance of different occasions. It is difficult it would be in a different way because every time this photography wakes in me the whole accumulation of positive (only) couplings and emotions. Till now I do not know from where so much freedom and motive straightforwardness in it. I guess it is the effect of coming in the world of photography as a fully shaped personality - the beginning of photographing it is 1967 and the end came in 1990, when Eva Rubinstein realized that she „stopped to see” (photographically). these are for sure influences of New York circles and studies at Lissete Model, where Daine Arbus studied as well-it is worth to mark out that the only one „official” portrait of Arbus placed in her biography (Patricia Bosworth, Diane Arbus, Biography, Publishing House WAB, Warsaw 2006) was taken by Rubinstein. Model inculcated to her students that an artist can everything. That the world and man are material, which the artist can freely treat. Eva Rubinstein never wanted to agree with such attitude, because for her the man is always the overriding value.
In 2003 in one of letters Eva Rubinstein wrote me such a short story: „Once during some exhibition someone asked me ‘How is it that you take photographs on the whole world, but photographs seem as taken at the same place?’ I answered that they were taken at the same place and I pointed to my solar plexus”. Isn’t it beautiful?

czwartek, 21 lutego 2008

Misja Września?

Ostatnie dwa miesiące okazały się czasem poszukiwań nowej ścieżki i nowych tematów. Po raz kolejny okazało się jednak, że im dalej od miejsca zamieszkania, tym trudniej było się odnaleźć coś interesującego. Chyba zatem przypisanie fotografii do miejsca (niekoniecznie ściśle) ma jakieś uzasadnienie – w większości tekstów, które dotyczą tego, co robię, autorzy zaznaczają nazwę rodzinnego miasta. Więc fotografia z Wrześni i o Wrześni. Czy to ogranicza? Nie sadzę, bo po raz kolejny czuję, że poszukiwanie nowej ścieżki okazało się owocne, więc ten poligon fotograficzny nie jest jeszcze wyeksploatowany do końca. I nie wyeksploatował do końca mnie. Tyle że tym razem jest to wyście w otwartą przestrzeń, choć wnętrza powstają nadal i powstawać będą. Ale to temat, który pojawi się najwcześniej na początku 2009 roku. Dokładnie gdzie i kiedy? Tego jeszcze nie wiem.
Do tej pory nie wiedziałem, jak bardzo takie podejście jest bliskie temu, czym początkowo zajmowali się brytyjscy dokumentaliści, jak Jem Southam czy Paul Graham, bezpośredni spadkobiercy idei opisywanego chwilę wcześniej Tony Ray-Jonesa. Do tej pory miałem okazję oglądać ich prace jeden raz w ramach wystawy Documentary Dilemmas. Aspects of British Documentary Photography 1983-1993 przygotowanej przez The British Council i pokazywanej w Polsce w 1995 roku. Już wtedy ta fotografia działała na mnie silnie, ale wtedy jeszcze nie rozumiałem dlaczego.
Rzecz jasna żadną miarą nie mogę porównywać mojej pracy z realizacjami Southama czy Grahama – to inna skala, inna realność (to bardzo ważne) i inna stylistyka. Niemniej wspólne (i to bardzo) wydają mi się poszukiwania w obrębie najbliższej, zatem najlepiej znanej rzeczywistości. Ma to szczególne znaczenie szczególnie w przypadku prac Southama – nawiasem mówiąc fotografa niemal zupełnie nieznanego w Polsce, choć to akurat mnie specjalnie nie dziwi, bo wciąż mało kto przywiązuje wagę do rejestrowania „banalnej” codzienności i takich miejsc. Znacznie lepiej znany jest Graham, szczególnie zaś jego cykl Troubled Land: The Social Landscape of Northern Ireland z połowy 80. lat, ukazujący drobne, choć bardzo uporczywe ślady politycznych walk Irlandii. Kiedy podczas ubiegłorocznego Miesiąca Fotografii w Krakowie w trakcie panelu dyskusyjnego z brytyjskimi fotografami i Markiem Powerem, kuratorem wystawy Teatry Wojny (Luc Delahaye, Christopher Stewart, Donovan Wylie, Geert van Kesteren i Lisa Barnard), zadałem pytanie o źródła fenomenu brytyjskiego dokumentu, otrzymałem odpowiedź, że wynika to z bujnej historii Wielkiej Brytanii. Myślę jednak, że nie tylko – świadomości fotografów może mieć tu znaczenie decydujące.

Ireneusz Zjeżdżałka, Września, 2007

czwartek, 14 lutego 2008

Raport DESY

Wczoraj DESA Unicum przesłała analizę rynku aukcyjnego w Polsce, ograniczona do 5 ostatnich lat i 10 najdrożej sprzedanych prac, więc opartą na rekordowych transakcjach i przez to nie dającą pełnego obrazu rynkowej sytuacji. W całym zestawieniu fotografia wypada zdecydowanie najsłabiej, ale jest i jak donosi DESA: „Fotografia, której dopiero od stosunkowo niedługiego czasu poświęcane są ekskluzywne aukcje, powoli aczkolwiek konsekwentnie zaczyna się coraz lepiej sprzedawać”. Brzmi optymistycznie, ale trzeba pamiętać, że wejście fotografii na rynek sztuki to potrwa jeszcze dobrych kilka lat.
Z raportu wynika, że najdrożej sprzedaną fotografią w 2007 był Autoportret Stanisława Ignacego Witkiewicza, zlicytowany w Rempexie (24.10.2007) za 21.000 zł, a najwyższą cenę w latach 2003-2007 uzyskała praca Kolaps przy lampie. Autoportret tego samego artysty, która sprzedana została za 135.000 zł (Polswiss Art., 25.09.2003). Zestaw 16 czarno-białych fotografii Kolekcja-System Zbigniewa Dłubaka sprzedano w Rempexie (28.11.2007) za 20.000 zł, a pracę z 2004 roku I’m telling you a secret Ryszarda Waśki za 11.000 zł (Agra Art., 15.04.2007). Biorąc pod uwagę najwyższą cenę uzyskaną za dzieło sztuki w okresie ostatnich 5 lat - Józef Chełmoński, Próba czwórki, kwota 1580000 zł - widać wyraźnie, że cena najlepiej sprzedanej fotografii stanowi około 8% ceny tegoż obrazu.
Pamiętać należy, że dobre fotografie interesujących autorów współczesnych na aukcjach nabyć można już za ok. 1000 zł, co stanowi ułamek wartości uzyskiwanych za współczesne malarstwo.
W raporcie DESY przedstawiono też procentowy udział łącznej wartości 10 najdrożej sprzedanych obiektów w 2007 roku – fotografia to 1% całości. Ciekawe jak zatem wygląda udział w rynku fotografii w ogóle, pomijając rekordowe transakcje?
Pewnie udział jej wygląda podobnie.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, Autoportret, początek XX w.

środa, 13 lutego 2008

Szczerość fotografii?

Kilka dni temu do sprzedaży trafiła zapowiadana wcześniej książka Krzysztofa Jureckiego Poszukiwanie sensu fotografii. Rozmowy o sztuce, zawierająca 20 rozmów z polskimi fotografami. Wśród rozmówców znalazł się też autor niniejszego blogu – poniżej zamieszczam fragment zapisu rozmowy, dotyczący kwestii szczerości w fotografii, a więc jednej z fundamentalnych wartości, jakie przyświecać powinny twórcom w trakcie powstawania realizacji. Przynajmniej ja staram się nią kierować…
A książkę można nabyć m.in. tu, tu lub tu.

K.J.: Pytając o granice dokumentu mam na myśli także, a może przede wszystkim, granice etyczne.
Ja: Fotografii musi towarzyszyć absolutna szczerość. Nie wolno ingerować w rzeczywistość, a jedynym jej przejawem powinien być nasz wybór. Wydaje mi się, że wszelkie inscenizacje czy przetworzenia ze swej natury zaprzeczają pojęciu dokumentu i wprowadzają do takiej fotografii niepotrzebny chaos.
To bardzo radykalne i kardynalne stwierdzenie, ale na ile możliwe do realizacji? W fotografii pejzażowej tak, ale w sytuacji fotografowania ludzi, jak u Salgado, bardzo trudne!
Oczywiście, że to bardzo trudne, dlatego tak mało mamy dobrych realizacji tego typu, także w zakresie reportażu. Myślę, że przeszkodą jest tu przede wszystkim brak determinacji i pewnej pokory u fotografów – trudno bowiem zajmować się tematem przez długi okres czasu, a na efekty tej pracy czekać nawet kilka lat... Nie można jednocześnie traktować człowieka przedmiotowo. Postawy, które potrafią temu sprostać to niestety rzadkość.
Sebastiao Salgado powiedział, że treść moralna jest ważniejsza od formy zdjęcia, jak to skomentujesz?
Myślę, że moralność to jedna z wartości elementarnych nie tylko w fotografii, ale i w naszym życiu. Nie można żyć w zgodzie z samym sobą i pozostawać jednocześnie w jakimś zakłamaniu. W takim stanie nie można też robić szczerej fotografii. To tak, jakby używać fałszywych słów. Forma zaś, to rzecz drugorzędna, w końcu, aby godnie przejść przez życie nie wystarczy dobrze wyglądać.

Blog Roku 2007

Dzięki głosom, z które serdecznie dziękuję, „Proces naturalny” dotarł do pierwszej dziesiątki w drugim etepie konkursu w kategorii „kultura” (zakonczył go na miejscu 9), z której jury nominowało 3 blogi. Oczywiście „proces” się w tej trójce nie znalazł – wyżej oceniono gry komputerowe... Tym samym nasz udział w konkursie zakończył się. Cieszy zaś fakt, że nominowano „ArtBaazar”, blog o rynku sztuki i nie tylko. I za nich trzymam kciuki!

poniedziałek, 11 lutego 2008

Tony Ray-Jones

Przy każdej okazji staram się mówić o tym, co w fotografii wydaje mi się najbardziej istotne, choć zazwyczaj dla innych osób mało zrozumiałe. Nie jest to żadne wielkie odkrycie, za to coraz częściej napotykam na potwierdzenie mojego rozumienia fotografii. Znaczy to, że niekoniecznie się mylę, choć nie mogę powiedzieć, że na pewno mam rację – to pokaże czas, być może. We własnych fotografiach staram się mówić o mentalności, pokazanej nie wprost, nie w sposób dosłowny i przez to sprowadzony do estetyki. Wydaje mi się, że zapis kondycji duchowej polskiego społeczeństwa to temat najbardziej istotny.
W książce Tony Ray-Jones by Russell Roberts, którą dziś otrzymałem, zamieszczono fragment wypowiedzi angielskiego dokumentalisty dla „Creative Camera” (1968):
„Moim celem jest opowiadanie czegoś z ducha i mentalności Anglików, ich nawyki i życiową ścieżkę, ironii, z którą wykonują różne rzeczy, częściowo przez tradycję, a w części przez naturę ich środowiska. Dla mnie w ‘angielskim stylu życia’ jest coś bardzo specjalnego i raczej humorystycznego, co pragnę zapisać z mojego szczególnego punku widzenia, zanim stanie się to bardziej zamerykanizowane. Jesteśmy na bardzo ważnym etapie naszej historii, w sensie zredukowania do wyspy lub pozbawienia duchowości i, jak zauważył De Gauile, pozostawieni nadzy”. Ray-Jones po powrocie z USA, gdzie studiował u Alexeya Brodovitcha, zdał sobie bardzo szybko sprawę z tego, że zająć się trzeba angielską obyczajowością i ukazać ją w pewnym kontekście, bo obiektywność okazała się mitem. W innej wypowiedzi rozprawia się bezlitośnie ze strefą komercyjnej fotografii: „(...) dla mnie fotografia to ekscytujący i osobisty sposób reakcji na własne środowisko i żałuję, że wielu ludzi nie traktuje fotografii jako środka autoekspresji, woląc sprzedawać się komercyjnemu światu dziennikarstwa i reklamy”. Jak to doskonale wpisuje się w sytuację zachwytów nad World Press Photo...
Twórczość Tony Ray-Jonesa to bez wątpienia jedna z najciekawszych i najważniejszych dróg wytyczonych w historii fotografii.

Santa Bardo

W Bardzie w ubiegłym roku pojawił się diabeł. Jak donosiły „Wiadomości Wrzesińskie” (Damian Idzikowski, Diabeł w Bardzie, WW, 05.11.2007) „(…) był mały, zgarbiony, miał długie ręce, płaską straszną twarz i trzy palce. We wtorek zorganizowano już nagonkę – kilkanaście głównie młodych osób (w tym ciekawscy przyjezdni), uzbrojonych w co popadnie, kręciło się w okolicy nawiedzenia. I tyle diabła widziano. Ksiądz proboszcz Stanisław Dubiel nie chce komentować tego nawet żartem. 88-letni Marian Mężyński, który nadal dogląda rodzinnego młyna, ze śmiechem zaprzecza, jakoby diabeł pracował u niego. Za to dzieci z Barda były gotowe pokazać nawet samo legowisko szatana. Grupka chłopców zaprowadziła nas do niszczejących obór popegeerowskich, gdzie już w demokracji działała firma Santa”.
Ostatecznie okazało się, że wszystkie doniesienia o antychryście to pic na wodę, ale obory stoją do dziś, choć ich stan nie zapowiada, by miało to trwać jeszcze długo. Państwowe Gospodarstwa Rolne, kiedyś powód do dumy władz i miejsce pracy dla setek osób, dziś stoją zazwyczaj zdewastowane. To wynik zaniedbań, zmian rynkowych po 1989, ale też zapewne i mentalności, bo trudno mi pojąć, w jakim celu wybija się wszystkie szyby w budynkach gospodarstwa, albo kompletnie demoluje całe wyposażenie ich wnętrz. O ile jestem w stanie zrozumieć frustrację – w sąsiedztwie gospodarstw budowano bloki mieszkalne dla ich pracowników, dziś pełne bezrobotnych – o tyle sposób jej okazywanie już mniej. Przecież poprzez dewastację nie poprawi się rynek pracy w Bardzie, Gozdowie czy Bieganowie...
Gospodarstwo w Bardzie ma jednak trochę więcej szczęścia, bo jest schowane za kościołem i gęstymi drzewami. Może dlatego w zabudowaniach są szyby, choć niekoniecznie kompletne, pod tynkiem wciąż jeszcze tkwi instalacja elektryczna (złomiarze wynoszą ją w pierwszej kolejności), a na podłodze walają się kilogramy ulotek po opakowaniach przypraw z wizerunkiem Kuronia, kucharza – to już ślad z nowego okresu, kiedy wspomniana Santa urządziła tu magazyny.
Sołtys Barda, Leszek Stawicki (artykuł w „WW”) nie wierzy w diabła: „Lepiej zająć się tymi niszczejącymi budynkami, a nie czyimiś głupi żartami”.


Ireneusz Zjeżdżałka, Bardo, 2007

sobota, 9 lutego 2008

World Press Photo 2007

Od wczoraj świat po raz kolejny emocjonuje się nową odsłoną konkursu World Press Photo, na którym można oglądać „najlepsze zdjęcia świata”. Taką bowiem formułkę upatrzyły sobie media i klepią ją co roku. Bez wątpienia dla profesjonalnego fotografa prasowego wyróżnienie na WPP to kwestia wielkiego prestiżu i uznania, choćby już z samego faktu, że na edycję 2007 przesłano ponad 80.000 fotografii, więc znalezienie się w grupie nagrodzonych nie jest łatwe. Osobiście nie trawię, od co najmniej kilku lat, formuły tego konkursu – zresztą coraz bardziej wydaje mi się on przewidywalny. I to nie tylko wtedy, gdy oglądam informacje w TV (można wtedy typować z całkiem sporym prawdopodobieństwem, które tematy na WPP będą poruszane), bo i kwestie pewnych kanonów estetycznych wydają się dominować. Kinga Koenig w „Gazecie Wyborczej” (Rozmowa ze Stephenem Mayesem, sekretarzem jury konkursu World Press Photo, GW, 09.02.2008) zadała pytanie: „Zdjęcie roku różni się od tych, które wygrywały poprzednie edycje. Fotografia Tima Hetheringtona nie przestawia silnych emocji: cierpienia, strachu, gniewu. Czy ten wybór to próba złamania dotychczasowej tendencji?”. Brzmi to interesująco, ale czy faktycznie nie pokazuje silnych emocji? I czy rzeczywiście amerykański żołnierz w bunkrze okazuje jedynie zmęczenie, jak sugeruje w rozmowie sekretarz jury? W końcu to obraz wojny - najbardziej dramatycznego i śmiercionośnego wydarzenia... Mayes mówi: „Zdjęcie Hetheringtona niesie za sobą metaforę. Gdy na nie patrzę, widzę człowieka, którego zmęczenie sięga granic. Jest wykończony. Tak jak wszyscy żołnierze zaangażowani w tę wojnę”. Prześledziłem sobie szybko wcześniejsze edycje i okazało się, że zdjęcie roku nie łamie tendencji, za to całkiem nieźle się w nie wpisuje. Wystarczy przywołać tu choćby fotografie Jurija Kozyriewa z Rosji (I nagroda w kategorii „wiadomości – zdjęcia pojedyncze”, edycja 2000), reportaż Thomasa Dworzaka z Niemiec (I nagroda w kategorii „wydarzenia – reportaż”, w edycji 2001 – mam tu na myśli głównie portret rannego bojownika czeczeńskiego w Alkhan-Kala) czy Luca Delahaye’a z Francji (I nagroda w kategorii „wiadomości – zdjęcia pojedyncze”, edycja 2002). Co ciekawe wszystkie te prace, wraz z tegoroczną zwycięskim zdjęciem Tima Hetheringtona (nawiasem mówiąc akurat całkiem dobrym), powstały w obszarach konfliktów w Afganistanie i Czczeni, stąd może specyficzne szare światło, a co za tym idzie pewna nieostrość wszystkich tych fotografii? O czym to zaświadcza? O wyczerpywaniu się formuły i pojawianiu się dominujących kanonów estetycznych, które corocznie kumuluje WPP, podobnie jak tematy (ile razy oglądać będziemy zapaśników z Indii czy Ghany?). I nie ma w tym nic dziwnego – nie zamierzam tego bynajmniej negować, bo podobnie rzecz ma się np. w obiegu galeryjnym, czy na targach sztuki. W roku 2005 na Artforum w Berlinie fotografia była, obok malarstwa, chyba najbardziej powszechnym medium, a jakieś 40% wszystkich prezentacji fotograficznych spowinowaconych była z estetyką wypracowaną przez artystów ze Skandynawii. Tylko dla mnie brak świeżości jest już mocno nużący... O estetycznych kanonach konkursu mówi też nagrodzony w tej edycji WPP Rafał Milach (przy okazji gratulacje!) w rozmowie z Beatą Łyżwą (Więcej poezji i dwóch Polaków, GW, 09.02.2008), która zauważa, że jego „reportaż” (dla mnie to raczej seria portretów) o emerytowanych cyrkowcach „wpisuje się w trend, który pojawił się (a naprawdę istniał wcześniej - przyp. mój) w tym roku na WPP. Wyróżniono materiały kameralne, poetyckie (...)”. Milach kwituje to następująco: „Trzeba się pogodzić z tym, że wszystko zostało już sfotografowane i przyszedł czas, by odpowiedzieć sobie na pytanie, jak mogę zinterpretować dany temat, żeby zainteresować widzów”. Pomijając kwestię, że świat jest na tyle dynamiczny, iż trudno za nim nadążyć, a co dopiero wszystko sfotografować, niepokojące wydało mi się ostatnie zdanie. Bo czy w fotografii właśnie o zaskakiwanie widzów powinno chodzić?

Tim Hetherington, UK for Vanity Fair - amerykański żołnierza w bunkrze Restrepo, dolina Korengal we wschodniej części Afganistanu, 16.09.2007

środa, 6 lutego 2008

Wenus z zakładu

Zawsze zastanawiało mnie, jak się pracuje i mieszka w miejscach wytapetowanych „gołymi babami”. Przyozdabianie ścian, szafek, szoferek to zjawisko niegdyś bardzo popularne, dziś jakby mniej. Pewnie to wynik wprowadzania coraz to nowych zasad w międzyludzkich kontaktach, choć z pewnością zdjęcie są i tak przemycane do zamykanych szafek, i walki o równouprawnienie płci. Człowiek od zawsze lubi otaczać się rzeczami „pięknymi” – kopiami słoneczników (najczęściej drukowanych), kryształami (zawsze można postawić zestaw ozdobnych szklanek i kieliszków), różnego rodzaju bibelotami, pamiątkami z Zakopanego itd.
Prehistoryczne wizerunki kobiet, powstające równolegle do zoomorficznych rysunków naskalnych, sprowadzały je do kilku elementów anatomicznych (piersi, uda czy brzuch) i pomijały pozostałe cechy, jak choćby rysy twarzy. Uwypuklenie cech płciowych wiązało się zapewne z silnym kultem płodności. Duże piersi dziś też zresztą budzą równie duże emocje.

Wenus z Willendorfu (Austria), Naturhistorisches Museum w Wiedniu (32.000-30.000 rok p.n.e.)

O ile wyobrażenie jelenia dziś kojarzy się z kiczem, a nie z męstwem myśliwego, o tyle wizerunek nagiej kobiety ma się wciąż doskonale i multiplikuje się współcześnie w niezliczonych obrazach w reklamie, TV, magazynach dla panów czy internecie, gdzie wszelkie zasady zdały się już dawno pęknąć. I dziś wizerunek ten sprowadza się wciąż do tych samych elementów – modelki eksponują swoje walory prężąc się, rozchylając uda czy podtrzymując piersi, jakby trudno je było dostrzec. Interesujące jest, że stosunkowo często współczesny myśliwy wiesza fotografie kobiet (niczym trofea) obok reklam nowoczesnych (zwykle luksusowych) aut. To oczywiste, bo czy istnieje lepszy sposób na polowanie, niż dobra fura?

Ireneusz Zjeżdżałka, Września, 2008 (2x)

wtorek, 5 lutego 2008

KF 24-25

Rok 2007 można śmiało nazwać rokiem kryzysu pism fotograficznych w Polsce. Przez wiele miesięcy nie ukazywał się „Biuletyn Fotograficzny” (teraz znalazł podobno nowego wydawcę z planami ubarwienia tego periodyku), a zaledwie kilka dni temu, po rocznej przerwie, pojawił się nowy numer (właściwie narodził się na nowo, bo numer nosi oznaczenie 00) „Pozytywu”, wydawanego przez Yours Asia Corporation w… Malezji! Na forach internetowych można już śledzić entuzjastyczne recenzje pilotowego wydania, które w wersji drukowanej otrzymały tylko osoby wybrane, dla pozostałych zaś przygotowano plik PDF do pobranie z portalu magazynu.
Trudno wyrokować dlaczego pisma o fotografii przeżywają problemy w momencie, kiedy w Polsce trwa istny fotograficzny boom – dziesiątki szkół z pozamiejscowymi filiami i setki studentów, a puby, gdzie spożywa się piwo a nie fotografie, obwieszone są „wystawami”. Sytuacji pism drukowanych nie poprawiają internetowe magazyny, które proponują darmowe pobieranie plików, by następnie je drukować i kłaść na półce, choć osobiście jakoś nie wierzę, by wydruk z domowej drukarki przetrwał dłuższy czas, a jakość była w stanie dorównać przeciętnemu offsetowi. Chyba, że zainwestujemy w taki zabieg większe pieniądze. Niemniej hasło „za darmo” działa na wyobraźnię, ale nie przypuszczam, by to był jeden z głównych powodów sytuacji.
Nieco światła na sprawę rzucić może wpis jednego z blogowiczów, który o nowym numerze „Pozytywu” napisał (cytuję z pamięci): „za mało zdjęć, za dużo tekstów”. To interesująca postawa, bo jednak treść w tym wydaniu nie dominuje. Jeśli zatem zdecydowana większość czytelników przejawiać będzie podobne podejście, to rok 2008 znów przynieść może spore rozczarowanie wydawców pism. Jedynym wyjściem wydaje się być budowanie świadomości studentów i młodych twórców – oni sami muszą zechcieć wnikać w teksty o fotografii.
Póki co pozostaje podążać własną drogą i wierzyć, że praca nad fotograficznym magazynem w jakimś stopniu tą świadomość buduje. A nowy numer naszego „Kwartalnika Fotografia” będzie już za chwilę. Jak zawsze wydrukowany na prawdziwej matowej kredzie, a w środku m.in: high-tech Andreasa Gursky’ego, znakomite inscenizacje Ray’a Cooka (także na okładce) z Australii, nieznane portrety z Ploesti Evy Rubinstein, toaletowe widoki Ivany Ivanowej z Bułgarii, zimowe pejzaże Aleksandra Gronskiego z Moskwy, zdjęcie muzeów Krzysztofa Pijarskiego, negatywowe sandwicze Stanisława Zygiera, studyjne instalacje Kena Matsubary czy wreszcie rozmowy z kolekcjonerem Jackiem Sakiem i organizatorką aukcji fotografii, Agnieszką Gniotek na temat rynku fotografii w Polsce...

niedziela, 3 lutego 2008

Realność - ciąg dalszy / Reality - continuation

Otrzymałem list od Idaliny Pedrosy, która nie do końca potrafiła przebrnąć przez procedurę wklepywania komentarzy w języku polskim. Dlatego też pozwoliłem sobie stworzyć z Jej listu oddzielny post.

Dear Ireneusz,
Your topic about to be or not to be interested by reality is interesting (look here). Though that "faces or bodies" on selfportraits or the feeling and vision that it provokes on the author, feminin underware or menstruation are part of reality also. What is fascinating in photographie as in art in general is that the subject speaks more clearly about the author, with less objectivity about the reality. Though things are never quiet the way they seem! What is intime isn't it universal?Idalina Pedrosa

Co brzmi mniej więcej tak: Twój temat o „być albo nie być” zainteresowanym rzeczywistością jest ciekawy (patrz tu). Przecież „twarze i ciała” na autoportretach lub uczucie i wrażenia, jakie wywołuje w autorze kobieca bielizna lub menstruacja są także fragmentem rzeczywistości. Co jest fascynujące w fotografii jako sztuce ogólnie to fakt, że temat bardziej jasno mówi o autorze, a mniej obiektywnie o rzeczywistości. Chociaż rzeczy nie są nigdy dokładnie takie, jak wyglądają. Czym jest intymność, czy nie jest uniwersalna?

Zgadzam się, że fotografia potrafi generować całą masę odniesień do rzeczywistości poprzez emocje, uczucia czy refleksje i prawdą jest, że ich zapis potrafi określić autora bardziej niż rzeczywistość. Pod warunkiem, że są to realizacje szczere i zrobione w sposób przekonywujący, co niestety nie jest dziś zbyt częste. Prace Idaliny Pedrosy (patrz "Kwartalnik Fotografia", 23/2007) akurat należą do tej nielicznej grupy. W założonym przez mnie temacie chodziło mi bardziej o fakt, że polska fotografia zazwyczaj omija tematy związane z dynamicznymi zmianami, jakie zachodzą w Polsce od politycznego przełomu w 1989 roku. Za to w ostatnich latach powstaje cała masa prezentacji, które ukazują chęć zaistnienia za wszelką cenę w środowisku fotograficznym. To przypomina rodzaj castingu czy telewizyjnego show, gdzie wyłapuje się „talenty”, a publiczność przestaje rozumieć, o co w tym chodzi. Przez to wiele realizacji jest płytkich i nakierowanych na jasny cel: wylansować się poprzez pstryknięcie palcami. A przy tym wszystkim ginie to, co w fotografii jest najważniejsze - szczerość. Myślę, że fotografia i sztuka w ogóle nie ma być przyjemna, ale ma dotykać rzeczy ważnych i pozwolić nam sobie je uświadomić.

I agree that photography can generate whole accumulation of references to reality through emotions, feelings or reflections and the true is that their record can definete the author more than reality. On one condition, that these realizations are honest and made in a convincing way, what unfotunatelly does not happen too often nowadays. Works of Idalina Pedrosa (look at "Kwartalnik Fotografia", issue 23/2007) are in this small group. In my post I rather was writing about the fact, that Polish photography usually avoids themes connected with dinamic changes, which have happened in Poland since political changes in1989. But then last years whole accumulation of presentations arised, which shows the desire of coming into being in photographic circles at all costs. It looks like a kind of “casting” or the television show, where they catch “talents”, and the audience stops to understand what is going on in it. That why many realizations are trivial and directed to get a clear goal: to promote yourself through finger snaping. And that way what is the most important in photography - the honesty - dissapears. I think that photography and art in general should not be pleasant, but should touch important things and allow us to percive them.

Idalina Pedrosa, International Journay of Women, 240x90 cm

piątek, 1 lutego 2008

Jesteśmy w...

Związek Polskich Artystów Fotografików powstał w 1947 roku i trwa do dziś. Słowo trwa wydaje się tu bardziej na miejscu niż np. słowo „działa”, bo to, co można było zaobserwować w ostatnich latach nie może napawać optymizmem. Pomińmy tu kwestie anachronicznego nazewnictwa i „fik”-ającej końcówki. Weźmy choćby przebiegającą w atmosferze skandalu likwidację (można to było zrobić inaczej) Małej Galerii ZPAF-CSW i powołanie na jej miejsce amatorskiej Galerii Obok, z fikcyjną radą programową - znam członka tej rady, który nie miał pojęcia o swoim uczestnictwie w niej! Poza tym konkursowa forma tworzenia „programu” tej galerii z tego, co zostanie nadesłane, ukazuje wyraźnie brak wizji jej prowadzenia. Kolejny symptom słabości to kiepska wystawa Polska fotografia XX wieku (04.07-31.08.2007) w PKiN-ie włączona w równie kiepskie wydarzenie, jakim było Warszawskie Lato Fotografii. I wreszcie doroczne wystawy zatytułowane Gdzie jesteśmy?, robione według niewidzialnego klucza. Trzeba przyznać, że pytanie to, stawiane od 2004 roku, jest samo w sobie niezłym komentarzem do obecnej sytuacji ZPAF-u. Na forum związku Zbigniew Tomaszczuk (patrz tu) postanowił zapytać po pierwszej edycji tej wystawy: „Czy i w jakim stopniu prezentowane prace odzwierciedlają aktualne tendencje polskiej czy światowej fotografii?”. Od marca 2005 do dziś nie pojawił się ani jeden odzew! Najwyraźniej członkowie związku nie widzą najmniejszego powodu, by podzielać troskę Tomaszczuka o kształt i miejsce współczesnej fotografii polskiej.
Gdy kilka lata temu stawałem przed komisją artystyczną ZPAF miałem wrażenie, że otwiera się przede mną zupełnie nowy rozdział. Szybko zostałem jednak sprowadzony na ziemię, a oglądając kolejne „wydarzenia” sygnowane przez ZPAF zacząłem nabierać przekonania, że to jednak ślepa ścieżka, którą wyznaczają raczej osobiste sympatie, niż konkretne wizje. ZPAF wydaje się wciąż wierzyć w swą misyjną i sprawczą moc. Kiedyś legitymacja uprawniała do wykonywania zawodu fotografa, do pierwszeństwa w wyścigu o zlecenia. Dziś ma być wyznacznikiem pewnego statusu, wiedzy i świadomości fotograficznej. Ale dziś przynależność do ZPAF-u tego nie gwarantuje.
Statutowym celem związku jest m.in. „Ochrona dorobku fotografii polskiej, a także upowszechnianie jej w kraju i zagranica”. I co? Najważniejsze wystawy „polskie” w świecie w ostatnich latach to 100 lat polskiej fotografii z kolekcji Muzeum Sztuki w Łodzi (Tokio i Niigata, 2006) i Foto. Modernity in Central Europe, 1918-1945 (National Gallery of Art w Waszyngtonie). Do dziś też nie została opracowana historia polskiej fotografii, a wydawnictwa zagraniczne dostrzegają tylko kilka polskich nazwisk z okresu dwudziestolecia. Gdzie zatem jesteśmy? Odpowiedź wydaje się prosta.

środa, 30 stycznia 2008

Mały atlas - reaktywacja

Właśnie tafiłem na swieżą recenzję tomiku Mały atlas mojego miasta, który ukazał się nakładem wrzesińskiego Wydawnictwa KROPKA w 2004 roku, a tu jawi się niczym bialy kruk. Miłe zaskoczenie po czterech latach.

wtorek, 29 stycznia 2008

Kogo obchodzi rzeczywistość? / Who cares about reality?

Na jednym z portali dotyczących fotografii odnalazłem dyskusję zatytułowaną „Dlaczego nie obchodzi nas rzeczywistość?”. Pytanie atrakcyjnie brzmiące, tylko czy faktycznie uzasadnione? W znacznym stopniu tak - najmłodsze pokolenie bawi się w kolejne odsłony pytania w rodzaju „kim jestem?”, i nie tyle chodzi tu o odpowiedź, co raczej lansowanie własnej osoby. Stąd wystawy, przeglądy portfolio czy publikacje obfitują w serie autoportretów, efekty „podglądania” przyjaciół czy rozprawy z odkrywaniem własnej kobiecości, gdzie wizerunek smutnej młodej kobiety w bieliźnie (często zakrwawionej) to standard. A przecież o menstruacji uczymy się już w szkole podstawowej...
Z drugiej strony na wystawach zawsze (!) dosięga mnie, podobnie jak np. Wojtka Wilczyka, to samo pytanie: „dlaczego na fotografiach nie ma ludzi?”. Nie wiadomo jak na takie odpowiedzieć, wiadomo za to, że wywołuje ono nieskrywaną radość - w końcu okazuje się, że nie wszystko na tym świecie ulega zmianie.
Najwyraźniej fotografia bez wizerunku człowieka jest co najmniej kłopotliwa w odbiorze. I tu kreowanie własnego wizerunku wygrywa na każdym kroku. Nie ma człowieka, nie ma fotografii? Może to radykalne stwierdzenie, ale nie do końca na wyrost. Bo jak można przekonać panią, która na spotkaniu z Wojtkiem zarzuca, że fotografuje on „brzydkie” budowle industrialnego Śląska. I na nic zdają się tu tłumaczenia, iż XIX-wieczna koksownia to przykład ciekawej zabytkowej architektury. Krzysztofowi Zielińskiemu próbuje się tłumaczyć, że Hometown może zrobić w każdym mieście, nie tylko w Wąbrzeźnie. Co ciekawe nawet publiczność na wystawach Witolda Krassowskiego (na jego fotografiach są ludzie!) zdesperowana poszukuje tabliczek z objaśnieniami, jakie zna z kolejnych edycji World Press Photo. Może zatem rzeczywistość nie obchodzi publiki, która nie chce być wciągana w intelektualną grę z obrazem fotograficznym?

Koniecznie trzeba tu przywołać zainteresowanie tym problemem kuratorów, a wraz z nimi duże wystawy pokazywane w ostatnim czasie: Nowi dokumentaliści (Centrum Sztuki Współczesnej „Zamek Ujazdowski”, Warszawa, 2006) czy Efekt rzeczywistości (Narodowa Galeria Sztuki „Zachęta”, Warszawa, 2007) czy mniej udane Miasto nie moje (Muzeum Sztuki, Łódź, 2007) i Teraz Polska (Miesiąc Fotografii, Kraków, 2006). Na wszystkie wystawy złożyły się prace głównie młodych fotografów, dorastających jeszcze w czasach PRL-u. Adam Mazur kurator Nowych dokumentalistów, w rozmowie z Agnieszką Kowalską tłumaczył na łamach Gazety Wyborczej (11.06.2006) wybór zaproszonych do wystawy twórców: „Oni bardzo poważnie podchodzą do tematu, krytycznie obserwują rzeczywistość, a nawet chcą ja zmieniać”. Rzeczywistość obchodzi, przynajmniej niektórych twórców.

Ireneusz Zjeżdżałka, z cyklu Sedymentacja, Września, 2000


On one of the portals regarding photography I have found discussion titled „Why we are not interested in reality?” The question sounds attractive, but is it well-founded? Mostly yes - the youngest generation plays in serial questions „who am I?” and the answer is not as needed as promoting onself. That why exhibitions, portfolio reviews or publications full of selfportraits series, efects of „spying” friends or discussions with discovering own feminity, where the image of a sad, young woman wearing underwear (quite often bloody) is a standard. But about menstruation we have already learned at primary school. From the other side on exhibitions I always catch, similar to Wojtek Wilczyk, the same question: ”Why there are no people on the photographs?”. We do not know how to answer, but it brings not covered up joy - at the end it appears that not everything changes on this world. Apparently photography without man’s image is the least poser in perception. and here image creation completely wins. There is no man, there is no photography? Maybe the ascertaimment is extreme, but not too much. Because how to convince a lady, who during a meeting with Wojtek accuses, that he photographs”ugly” buildings of industrial Silesia. And interpretations - that 19th century coke factory is an example of interesting, antique architecture - are for nothing. Some try to convince Krzysztof Zielinski that Hometown may be done in every town, not only in Wąbrzeźno. What is interesting that even audience on Witold Krassowski’s exhibitions (there are people on his photos) desperately looks for boards with explanations, which knows from following editions of World Press Photo. Maybe reality does not interest the public which does not want to be involved in an intelectual game with photographic image?

The interest of this problem by curators needs to be call over here, and big exhibitions lately shown: New Documentalists (Centrum Sztuki Współczesnej ”Zamek Ujazdowski”, Warsaw 2006), Reality Effect (Narodowa Galeria Sztuki” Zachęta” Warsaw, 2007) or slightly failed City not mine (Muzeum Sztuki, Łódź, 2007) and Poland Now (The month of photography, Cracow, 2006). Mainly there were works of young artists, growing up in PRL (People’s Republic of Poland) times. The curator of New Documentalists - Adam Mazur in the conversation with Agnieszka Kowalska explained in Gazeta Wyborcza( 11.06.2006) selection of invited to the exhibition authors: „They treat the topic very seriously, decisively observing reality, even want to change it”. Reality concerns some authors.

poniedziałek, 28 stycznia 2008

We're starting in English as well

Poprzedni post jest pierwszym, zamieszonym także w wersji angielskiej. Od teraz publikacji wraz z tłumaczeniem powinno być więcej.

The previous post is the first one in English version. From now translated publications should be more.

piątek, 25 stycznia 2008

Stykówki Thomasa Kellnera / Thomas Kellner's contacts

Trwają prace nad 24 już numerem naszego „Kwartalnika Fotografia”, który powinien ukazać się w lutym. Jednym z artystów prezentowanych w nowym wydaniu jest niemiecki fotograf Thomas Kellner – urodzony w Bonn w 1966, a od 1989 mieszkający w Siegen, który po otrzymaniu Young Professionals Prize od niemieckiego oddziału firmy Kodak postanowił swoje życie związać z fotografią. Rzecz jasna magazyn zawiera kilka innych znakomitych prezentacji (Ray Cook, Eva Rubinstein czy Andreas Gursky), ale twórczość Kellnera w naturalny sposób skojarzyła mi się ze stykówkami z negatywów 6x6 cm, które zrobiłem całkiem niedawno. I zrobiłem po raz pierwszy - do tej pory przegląd negatywu wystarczał mi w zupełności, a z wybranych klatek zazwyczaj od razu robię press-printy.
Oko złożone i rzeczywistośc widziana przez nie

O ile u mnie stykówki (czy płachty, jak kto woli) mają tylko znaczenie informacyjne (pokazują szybko wstępne efekty), o tyle Kellner stworzył sobie z nich swoistą estetykę zapisu rzeczywistości, bardzo efektowną trzeba przyznać. Jego zdjęcia znanych budowli, pomników czy wnętrz składają się z całej masy klatek, które tną fotografowane obiekty na maleńkie fragmenty, rejestrowane w sposób przemyślany tak, aby później, już jako gotowa odbitka złożona z odcinków naświetlonej błony, tworzyły ich obraz, ale dość odległy od tradycyjnego wyobrażenia. To rozbicie i pokawałkowanie rzeczywistości jawi się zupełnie jak obraz widziany oczami owadów i podobnie jak on nie jest pozbawiony pewnych „wad”, jak choćby rozchwianie pionowych i poziomych linii, które w fotografii obiektów architektonicznych stanowią jedną z podstawowych reguł poprawności kompozycyjnej. Dla Kellnera nie mają one jednak tak wielkiego znaczenia, bo wydaje się, że próbuje on oddać nie tyle charakter samej budowli, co raczej dokonać próby zapisu emocji, jakie wywołuje przebywanie w ich sąsiedztwie czy w ich wnętrzach. Nigdy bowiem nie jesteśmy w stanie ogarnąć budowli w „całości”, a naszą uwagę przykuwają fragmenty i detale, które później staramy się w pamięci poukładać w całość wspomnienia. Co ciekawe Kellner wnika do wnętrz muzeów, bibliotek i galerii – do miejsc charakterze podobnym miejscom, które fotografował inny niemiecki artysta Thomas Struth. Tylko że Struth skupiał się na bardzo skrupulatnym oddaniu wzajemnych relacji pomiędzy historią, sztuką i jej odbiorem przez publiczność , a obrazy konstruował w sposób bardzo sterylny. U Kellnera zaś pokawałkowane wnętrza nie oddają jego charakteru, robią raczej wrażenie bardzo spontanicznych i fragmentarycznych zapisów. Są jak zdjęcia lotnicze, z których tworzy się mapy, choć akurat podziałka tutaj zawsze pozostaje niedokładna – fotograf zostawia nam tylko punkty i linie, według których możemy się co najwyżej orientować. Reszta poszukiwań należy do nas.

Thomas Kellner, Palazzo Spinola di Pellicceria, Galleria Nazionale di Palazzo Spinola, La Sala degli Specchi, 2005, c-print, 41,8x52,3 cm

Thomas Kellner, Museo de Antropologia, Mexico, 2006

Works over the 24th issue of „Kwartalnik Fotografia”, which should be on in February are going on. One of the artists presented in the new issue is a German photograapher Thomas Kellner - born in 1966 in Bonn, and he has been living in Siegen since 1989, who after reciving Young Professionals Prize from German department of Kodak, decided to join his life with photography. Of course the magazine contains some others great presentations (Ray Cook, Eva Rubinstein or Andreas Gursky), but Kellner’s creativity in a natural way I associated with contact prints from 6x6 cm negatives, which I quite recently have made. And I made for the first time - till now the nagative review was enough, and from choosen stills I usually make press-prints.As far as contact prints have only information meaning (shows initial effects), then Kellner created from them specific aesthetics of reality record, very effective I have to say. His photographs of known buildings, monuments or interiors are compound from lots of stills, which cut photographed objects into tiny pieces, registered in a way thought, to be later as a ready print composed from parts of exposed film, create their picture, but slightly far from the traditional image. This division and separating the reality completely appears as a picture seen with insects’ eyes and similar like it is not divested some „disadvantages”, as frustrating vertical and horizontal lines, which in photography of architectonic objects make one of the fundamental rule of composition propriety. They are not so important for Kellner, because it looks like he tries to show not as much as a character of the building itself, but rather to make a try of emotion record, which brings about staying in their nearness or in their interiors. We are never able to invade the whole of the building, and our attention rivets pieces and details, which later in memory we try to put together in totality of remembrance. What is interesting that Kellner penetrates to museums, libraries and galleries interiors - to places of character similar to places, which photographed the other German artist Thomas Struth. But Struth was concentrated to present very precisely mutual relation between history, art and its perception by audience, and he construated pictures in a very sterile way. At Kellner seperated interiors do not present his character, they rather make impression of very spontaneous and fragmentary records. They are as air photographs, maps are created from, although here the scale always stays incorrect - a photographer leaves only points and lines, according to we can just orientate. The rest of searches belongs to us.

środa, 23 stycznia 2008

Pusty pokój z fototapetą

Za każdym razem zdumiewa mnie, jak różnie może być odczytywana ta sama fotografia, szcególnie wtedy, gdy autorzy tekstów pochodzą z odmiennych obszarów kulturowych. Wtedy wartościowanie cech i przekazu obrazu fotograficznego bywa tym bardziej zróżnicowane. Jedna z interpretacji, która pojawiła się przy okazji wystawy Sedymentacja w moskiewskiej galerii Reflex (październik 2005), funkcjonowała do tej pory jedynie w języku rosyjskim. Poniżej jej wersja polska.

Nostalgia stała się jednym z wiodących tematów dla szerokiego kręgu fotografów urodzonych na terenach byłych krajów socjalistycznych. „Odchodząca natura”, uchwycona przez nich w przełomowych chwilach, została natychmiast doceniona przez publiczność i krytyków, stając się częścią składową współczesnej kultury wizualnej i ugruntowując w obecnym spojrzeniu niekończące się pożegnania i miłosne wspomnienia, tworząc przy tym nostalgiczny dyskurs. Z czasem ta pozorna prostota pozwoliła dokonać dekonstrukcji – rozebrać metodologicznie i przejąć w charakterze zakładki to, co było odkryciem artystycznym. W ten sposób, ucząc nas dostrzegać, fotografia stworzyła pewien stereotyp, od którego uciec jest już bardzo trudno. Czarno-biały, bogaty w fakturę obraz środowiska lub przedmiotów, które nie są już produkowane, a wciąż jeszcze obecne w naszych domach, stał się znakiem określonej epoki. Tak czy inaczej, we wszystkim można odnaleźć jeżeli nie próba reanimacji, to infantylne porywy, by jeszcze raz „wskrzesić chwilę”.
Co imponuje w pracach Zjeżdżałki – to brak nostalgicznego nastroju w obrazach samych przedmiotów. Jego spojrzenie wydaje się absolutnie pozbawione zainteresowania, dlatego że na przeszłość on patrzy nie z perspektywy lat przeszłych, lecz przez pryzmat czasów obecnych – niczego nie przypominając i niczego nie badając. Światło na jego fotografiach egzystuje jakby oddzielnie, to czysta emanacja (nieprzypadkowo można znaleźć tutaj niesamowitą ilość symboliki religijnej) – ono pada na przedmioty w taki sposób, że przy całej gamie odcieni szarości, powierzchnia przedmiotów jest niewyczuwalna. I dlatego faktury, do których podziwiania już przywykliśmy, a które, także z przyzwyczajenia nazywane są „fakturami czasu”, u Zjeżdżałki albo są zniwelowane, albo przejaskrawione. Nie znajdujemy tutaj tego ciepła, tej przedmiotowości, która jest obowiązkowym elementem „nostalgii”. Przedmioty są przekształcone w znaki – dla autora one nie są „odchodzącymi”, ale „tymi, które już dawno „odeszły”. Widać, że niektóre z nich u autora wywołują zdumienie, jako że ich przeznaczenie nie jest już oczywiste. On rejestruje rodzinne i prowincjonalne miasteczka w taki sposób, jakby odwiedził je pierwszy raz i jakby na nowo odkrywał. Rzuca się w oczy nie prosta pustka - w wyraźny sposób wyczuwalny jest brak człowieka i porzucenie. Opuszczonym okazuje się nie tyle miejsce, co raczej czas. Czas, w którym ktoś dogorywa, a który już nie istnieje dla niego samego.

Ireneusz Zjeżdżałka, z cyklu Sedymentacja, Brzeźnica Kolonia, 2001

Fotografie niekiedy rymują się z obrazem – pusty pokój z fototapetą, przedstawiającą widok na brzeg morza i palmy. I pomieszczenie na parterze, gdzie jedna ze ścian jest oklejona jesiennymi liśćmi, a inna przez pęknięcie prowadzi do zapuszczonego sadu, zalanego słońcem. Widzialne i rzeczywiste, dalekie i bliskie niemal zrównuje się na fotografiach. Jeden z obrazów to klucz do zrozumienia całej serii. Szkielet, przysypany ziemią, oglądany przez niespecjalistę, jest podobny zarówno do szczątków ptaka domowego, jak i na wykopaliska minionej ery. (fotografię znajdziesz tu)
Sedymentacja – określenie geologiczne. Oznacza gromadzenie się skał osadowych. W naszym przypadku jest to jeszcze i skala przesunięcia czasowego, w pełni geologiczna – nie o lata, lecz o epoki. Próba zajrzenia w przeszłość z beznamiętnym zainteresowaniem archeologa.
Andrey Kudryashov
Moskwa, listopad 2005

Ireneusz Zjeżdżałka, z cyklu Sedymentacja, Gorazdowo, 2005

wtorek, 22 stycznia 2008

Poszukiwanie sensu fotografii

Za kilka dni (dosłownie) do sprzedaży trafi kolejna książka Krzysztofa Jureckiego, zawierająca zbiór rozmów z dwudziestką polskich fotografów. Dla porządku trzeba wspomnieć wcześniejszą jego pozycję Słowo o fotografii (wydane w 2003 wraz z Krzysztofem Makowskim), także z zapisem rozmów, więc Poszukiwanie sensu fotografii. Rozmowy o sztuce (Galeria Wozownia, 2007) to niejako kontynuacja i rozwinięcie problemu, a przypuszczam, że nie jest to jego zamknięcie.
W obecnej sytuacji, gdy wciąż na rynku brakuje solidnych opracowań zjawisk fotograficznych (np. historii polskiej fotografii), nowa pozycja z pewnością okaże się cennym materiałem, zwłaszcza dla poznania historii najnowszej. Dlaczego forma rozmów?
„Długie rozmowy z artystami, czasami z niełatwymi pytaniami, są bardzo istotne, gdyż dzięki nim odkrywamy charakter twórczości, jej przesłanie i istotę. Tak naprawdę dzięki wypowiedziom i tekstom samych twórców możemy odkryć ich przesłanie filozoficzne i poszukiwanie drogi twórczej. Czy można cenić kogoś, kto dysponuje jedynie tzw. warsztatem i techniką, bez żadnej filozofii życia czy sztuki? Jestem przekonany, że nie i takie postaci w perspektywie czasowej znikną z historii sztuki (historii sztuki wizualnej).
(…) Lubię rozmawiać z artystami, których: po pierwsze – cenię, po drugie – chcę poznać ich twórczość i filozofię bytu („Sein”), jaka za nią się skrywa, a po trzecie – chciałbym im pomóc w ich rozwoju twórczym. Dlatego dokonałem tych, a nie innych wyborów. Pragnę zaznaczyć, że nie „rozmawiam” ze wszystkimi, nie wszystkie wywiady także publikuję.”
Rozmowy z fotografami (Andrzej Różycki, Andrzej Kwietniewski, Zbigniew Libera, Grzegorz Zygier, Ewa Świdzińska, Magdalena Samborska, Joanna Zastróżna, Magdalena Hueckel, Sylwia Kowalczyk, Zbigniew Treppa, Jan Grzegorz Issaieff, Andrzej Dudek-Dürer, Marek Rogulski (Rogulus), Katarzyna Majak, Basia Sokołowska, Michał Brzeziński, Waldemar Jama, Marek Gadulski, Wojciech Zawadzki, Ireneusz Zjeżdżałka) poprzedza obszerny esej Piktorializm, nowoczesność oraz awangarda w fotografii polskiej w XX i na początku XXI wieku. Tradycje, kontynuacje, przemiany, dość krytycznie podsumowujący fotograficzne wydarzenia ostatnich kilku lat w Polsce. Nie bez racji, bo pozorna łatwość uzyskania obrazu fotograficznego, skutkująca ogromną popularnością tego medium, zaczyna zacierać granice pomiędzy dobrą a przeciętną fotografią. A w coraz większej masie wystaw, spotkań, pokazów i festiwali coraz trudniej wyłowić realizacje interesujące.

poniedziałek, 21 stycznia 2008

Owady Froese, owady Fabre / Froese's insects, Fabre's insects

W lipcu 2007 po raz kolejny trafiłem do zespołu oceniającego portfolia w ramach Letniej Fotoszkoły w Liptovskim Mikulaszu. Co roku odbywającym się tam warsztatom towarzyszą wystawy fotografii – w ubiegłym roku była to znakomita i bardzo piękna prezentacja Australijczyka niemieckiego pochodzenia Joachima Froese, który pokazał prace z cyklu Rhopography, a właściwie z dwóch fragmentów cyklu występującego pod tym tytułem - pierwsza część powstała w latach 1999-2001, druga zaś w latach 2002-2003. Słowo „rhopos” w języku greckim oznacza rzeczy trywialne, drobne, mało znaczące błahostki. I rzeczywiście można tak postrzegać obiekty fotografowane przez Joachima: martwe owady, obumierające owoce, kłącza czy kawałki zepsutego chleba przynależą przecież do marginalnego świata, którego wolimy nie oglądać i zwykle pozbywamy się go, sprzątając choćby martwe odwłoki owadzie spomiędzy okiennych szyb. Z drugiej jednak strony Froese zwraca uwagę na najbardziej elementarne wartości rządzące naszą egzystencją – nieuchronność procesów dotyka ostatecznie wszelkich przejawów życia.
Dla mnie widok znakomitych barytowych kopii (obcowanie z nimi naprawdę rodzi przyjemność) w galerii Domu Fotografii w Liptovskim Mikulaszu miał dodatkowy wymiar. W wieku kilkunastu lat miałem gotowy plan na życie – kariera entomologa – i już stosunkowo spore doświadczenie: wielokrotne hodowle motyli, jesienne zbiory poczwarek, spora biblioteka, łącznię z prenumeratą fachowego (i kompletnie hermetycznego dla kilkunastolatka) periodyku „Polskie pismo entomologiczne”, czy wreszcie błyskawiczna umiejętność rozpoznania zarażonej larwami baryłkarza gąsienicy Arctia caja. Echo tego okresu do dziś bywa słyszalne, choć plany nie zostały zrealizowane.


Joachim Froese, z cyklu Rhopography, 1999-2001

Fotografie z Australii od razu wzbudziły we mnie skojarzenia z książką pt. Z życia owadów, której autorem jest słynny francuski badacz insektów, profesor Jean Henri Fabre (1823-1915). Książka wydana została w Polsce w 1916, a jej reprint ukazał się w latach 90. XX wieku. Entomolog Fabre miał jedną wielką przewagę nad innymi badaczami w swoich czasach – wyszedł w teren by poznawać zachowania owadów i pajęczaków in situ, a nie w laboratorium. Mawiał: „Wy badacie śmierć – ja badam życie”. I choć postawa profesora jest odmienna od tego, co robi Froese (skrzętnie realizuje swoje prace w studio, niczym w laboratorium), to jednak on w fotografiach przedstawia odnalezione martwe owady i przywraca je do życia.

Joachim Froese, Liptowski Mikulasz, Słowacja, lipiec 2007, fot. I. Zjeżdżałka

In July 2007 once again I got to the team marking portfolioes at Summer Photoschool in Liptovsky Mikulas. Every year photo exhibitions accompyning the workshops - last year there was a brilliant and very beautiful presentation of Joachim Froese, an Australian man of German orgin. He presented works from Rhopography series, partically from two fragments of this series titled the same - the first one came into being in 1999-2001, the second one 2002-2003. The word „rhopos” in Greek, means trivial things, tiny, not bothered us trifles. And actually you can percive photographed by Joachim objects in this way: dead insects, withered fruit, plants or pieces of moldy bread pertain to the marginal world, which we prefer not to watch and usually we get rid of it, cleaning dead insects abdomens between windows. On the other hand Froese points attention to the most elementary values controling our existence-the inevitability of processes finally touches all aspects of life.
For me the sight of great baryta base copies (realation with really gives pleasure) in the gallery Dom Fotografii (The House of Photography) in Liptovsky Mikulas had the further meaning. In the teenager age I had a ready plan for life - the entomologist career-and quite big experience already: repeated butterflies breeding, autumn collections of chrysalis, biggish library, including the subscription of professional (and totally hermetic for a teenager) periodic „Polish entomologist magazine”, or finally rapid ability of recognition the caterpillar Arctia caja infected by parasite larvas. The echo of that time is heard till nowadays, although plans weren’t fulfilled.
Photographs from Australia at once woke in me couplings with the book titled:
From insects life which the author is the famous French insects scientist, professor Jean Henri Fabre (1823-1915). The book was published in 1916 in Poland, and its reprint came up in 90’s of the 20th century. The entomologist Fabre had one, big dominance over others researchers of his times- he went out in grounds to get to know insects behaviours and arachnids in situ, not in laboratory. He used to say: „You examine death- I examines life”. And although professor’s attitude is different from that what Froese does (providently realizes his works in studio as in laboratory), however he presents the found, dead insects and revivifing them in photographs.

piątek, 18 stycznia 2008

Welcome to Russia

Na ostatnich zajęciach umówiłem się ze studentami, że na kolejne przygotuję prezentację współczesnej fotografii rosyjskiej - niezwykle ciekawej i niemal całkowicie nieznanej w naszym kraju. Osobiście mam do współczesnej sztuki tego kraju dość ciepły stosunek, w dużej mierze za sprawą osób, które dane mi było spotkać, a szczególnie przez wizytę w Sankt Petersburgu, gdzie poznałem ludzi z kilku galerii i odwiedziłem całkiem sporo pracowni artystów. Zresztą kontakty te pozwoliły mi pomóc w sprowadzeniu do Polski wystaw Mikhaila Dashevskyego (Zatopiony czas. Rosja 1962-1992, Galeria Fotografii PF, Poznań, 12.05-10.06.2007), Dymitra Szubina (Two Projects, Galeria Fotografii PF, Poznań, 21.03-09.04.2006) i Nadieżdy Kuznietcovej (Rzeczy patrzą na nas, Galeria 2piR, Poznań, 08.11-10.12.2005). Choć Rosja to potężny kraj, to jednak współczesna sztuka podzielona jest głównie na dwa duże ośrodki: to oczywiście Moskwa i bliższy mentalnie Europie Sankt Petersburg…

Przeglądając katalogi z pracami fotografów (niezastąpiona pomoc Iriny Tchmyrievej z moskiewskiej MoMy) natrafiłem na prace Ivana Ushkova - artysty związanego z tym drugim ośrodkiem. Ushkov postanowił rozprawić się ze stereotypami konsumpcji i oddziaływaniem mediów na nasze życie w sposób bezkompromisowy, sięgając jednocześnie do pokładów, chwilami dość zagmatwanej, a chwilami prostolinijnej rosyjskiej mentalności. Pierwsza fotografia, która zwróciła moją uwagę, wykonana została w restauracji McDonalds (w „Piterze” naprzeciwko „macków” znajdują się zazwyczaj lokalne konkurencyjnej sieci rosyjskich Fast foodów – Bliny Donalds) i zawiera, podobnie zresztą jak pozostałe prace z cyklu Welcome to Russia, całą masę uszczypliwych odwołań do nastrojów społecznych i atmosfery pewnego marazmu, dobrze znanego z piosenek grupy Leningrad. Wystarczy zresztą przypatrzeć się z fizjonomii postaci na fotografiach, bo w twarzach dostrzec wyraz niezadowolania artysty z dzisiejszej rzeczywistości.
Sam Ushkov wyjaśnia to prosto: „Wciąż próbujemy mówić, jak wspaniale jest tu żyć – najwspanialszy kraj, odnaleziona największa stabilizacja – popatrz na informacje. Ale rozejrzyj się dookoła, popatrz na rzeczywistość i zobacz, jak nasze babcie muszą przetrwać miesiąc za tysiąc rubli”.
Sprawdziłem z ciekawości dzisiejszy kurs według NBP: 1 rubel = 0,1011 zł

Ivan Ushkov, z serii Welcome to Russia (x2)