czwartek, 29 listopada 2007

A2

Czynny odcinek autostrady A2 ciągnie się od Nowego Tomyśla do Strykowa na długości 252 kilometrów. To stan na dzień dzisiejszy, niezbyt spektakularny. W planach ma jednak połączyć Słubice z przejściem granicznym Kukuryki-Kozłowicze, wschód i zachód, dwie odmienne mentalności. Budowę zaczęto od samego niemal środka, w dwóch kierunkach...
Historia tej trasy jest za to nieco bogatsza. Już w latach 30. ubiegłego wieku Niemcy umieścili tą trasę w swych planach budowy sieci autostrad. Odcinek Berlin-Poznań miał nosić nazwę Reichsautobahn (RAB) 8, ale powstał tylko fragment do Frankfurtu n. Odrą, dziś funkcjonujący jako A12. Gdy Poznań stał się częścią Rzeszy w 1939 rozpoczęły się prace (głównie ziemne) nad kolejnym odcinkiem, ale trwały zaledwie do 1942. Niemcy musiały przenieść cały wysiłek gospodarczy na działania wojenne i o drodze przestano myśleć.
Idea połączeniu granic pojawiła się znów w latach 70., w czasach PRL-u. Okazją stały się igrzyska olimpijskie w Moskwie w 1980 (niemal po trzydziestu latach, demokratyczny rząd RP ma obecnie podobne plany związane z Euro 2012...), ale kryzys gospodarczy umożliwił wybudowanie zaledwie krótkiego odcinka Września-Konin, oddanego do użytku gdzieś w połowie lat 80. Sąsiad w bloku otrzymał nawet pamiątkowy medal z tej okazji.

Ireneusz Zjeżdżałka, Gozdowo, 2007

Pięćdziecięciokilometrowy kawałek autostrady stał się wtedy swoistym oknem na świat, ten lepszy. Tak przynajmniej wydawało się dzieciakom, które na poboczu trasy czatowały na pudełka zapałek, cukierki, a nawet gumę do żucia czy Marsa, wyrzucane przez kierowców TIR-ów przez okna ciągników siodłowych które wtedy same wydawały się pochodzić z alternatywnej rzeczywistości. W najgorszym wypadku TIR zatrąbił i znikał, a wraz z nim „egzotyczne” tabliczki rejestracyjne i nalepki B, D, F, NL, które później dziaciaki próbowały rozszyfrowywać przy użyciu atlasów szkolnych. Kierowcom musiało to pewnie podbudowywać dobre samopoczucie -w końcu nie każdego dnia zwyczajny szofer ukazywał komuś świat poprzez uchyloną szybę ciężarówki, nie co dzień stawał się synonimem dobrobytu i cywilizacji.

Ale trasa miała też inny wymiar, jeszcze mniej przyziemny, bo to właśnie tutaj armia usytuowała DOL - drogowy odcinek lotniskowy, który w wypadku wojny przeistoczyć się miał w polowe lotnisko wojskowe. Korzystać z niego miały zastępczo Poznań Krzesiny, Poznań Ławica, Bednary i oczywiście Powidz. Pamiętam kilkukrotne manewry, kiedy to za Dębiną podrywały się do lotu formacje SU-20 i 22 o deltowatch skrzydłach. Opowiadano wtedy o pilotach, którzy dla draki przelatywać mieli pod wiaduktem prowadzącym do Gozdowa, ale nie poznałem nigdy nikogo, kto widziałby te ewolucje na własne oczy. Kilkanaście lat później, podczas wizyty na lotnisku w Powidzu zapytany o spotkania z UFO podczas lotów wyższy rangą oficer odpowiedział: „Gdybym potwierdził takie spotkanie, musiałbym pana zabić”.

sobota, 24 listopada 2007

Stacja paliw

Na drogę prowadzącą do Czerniejewa trafić jest łatwo: z Gnieźnieńskiej, na wysokości mleczarni należy skręcić w lewo i pokonać przejazd kolejowy, na którym wszyscy kierowcy rzucają najgorszymi przekleństwami w kierunku Polskich Kolei Państwowych. Kiedyś przejeżdżało tędy zdecydowanie więcej składów, także długich składów towarowych, wiozących cement i węgiel. Większość kierowców Psary Polskie mija pospiesznie - wrześnianie mówią, że nie lubią „psarusów”, choć nie do końca wiadomo dlaczego. Ponoć podłączają wyloty kanalizacji wprost do zalewu Lipówka, a dało się podsłuchać i taką historię, jakoby nadal przynosili jedzenie oddziałowi wermahtu, który do dziś ukrywa się pod korytem Wrześnicy, tuż obok wiaduktu kolejowego. Po nim przejeżdżają te same składy pociągów...
Dalej, po lewej stronie drogi jest leśniczówka Słomowo. Jako kilkunastolatek zarabiałem tam swego czasu na wakacyjny wyjazd, wyrywając chwasty spomiędzy młodych zasadzeń dębu szypułkowego, odstraszając komary kolejnymi mililitrami płynu „Moskito”, który dostarczał nam starą „damką” leśniczy. Po pokonaniu kolejnego kilometra pojawia się drogowskaz na Marzenin: w prawo. Droga wąska, ale nawierzchnia całkiem porządna, i tak do samej miejscowości, z której pochodzi ponoć Przemysław Cypryański, nazywany przez popularne media „gwiazdą” serialu M jak miłość (skoro to „gwiazda”, to kim zatem była Marylin Monroe?). Poza tym w Marzeninie gra się w szachy, a jakieś 200 metrów za kościołem można skręcić do Kawęczyna...
To przeciętna wieś, zagubiona i nieco zapomniana jak tysiące innych, które po 1989 nagle zostały przeniesione w nową rzeczywistość. Kiedyś wszystko kręciło się wokół PGR-u, dziś wszystko jakoś się kręci samo. Po prostu. Mało kto jednak chciałby tu zamieszkać.
Po prawej stronie drogi, gdy tylko zaczyna się wieś, odnaleźć można jednak element łączący Kawęczyn z odległym światem. To widok, fragment zurbanizowanego krajobrazu ze starą, nieczynną już stacją paliw dla maszyn rolniczych, uprawiających kiedyś ziemie dookoła. Nie przypuszczam, by ktokolwiek kiedyś myślał o wpisaniu jej w pejzaż, decydowały o tym raczej wyłącznie względy pragmatyczne i kwestie bezpieczeństwa (stąd zapewne jej oddalenie od budynków).

Ireneusz Zjeżdżałka, Kawęczyn, 2007

Po wizycie w Kawęczynie wertowałem strony internetowe Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych, a dokładnie działu ilustracji i fotografii, w którym gromadzi się ogromną ilość dokumentów - ponoć samych fotografii jest ok. 12 mln. Znalazłem tam całą masę zdjęć stacji paliw wykonanych m.in. w latach 30. w ramach wielkiego projektu rządowego Farm Security Administration. FSA zatrudniło fotografów, którzy w latach 1935-1944, pod wodzą Roy'a Strykera dokumentowali stan gospodarki i skutki wielkiego kryzysu. Jednym z fotografów był urodzony w 1914 w Saint Paul (Minnesota) John Vachon. Jego fotografia wykonana tuż przed wojną w Maryland wydała mi się znajoma. I nie wiem do teraz czy to jedynie wynik podobieństwa konstrukcji stacji paliw, które w różnych zakątkach świata działają na tych samych zasadach.

John Vachon, Cooperative gas station at Greenbelt, Maryland, 1937

niedziela, 18 listopada 2007

Strefa buforowa w Warszawie

A dziś zapraszam na niedużą wystawę Strefa buforowa, która zostanie otwarta w najbliższy czwartek w Green Gallery w Warszawie i potrwa do 6 grudnia 2007. Poniżej zamieszczam tekst z katalogu wystawy autorstwa Magdaleny Wróblewskiej z Instytutu Historii Sztuki UW, kuratorki tej wystawy oraz kilka fotografii składających się na pokazywany cykl.

Strefa buforowa
Ireneusz Zjeżdżałka jest fotografem, którego interesują oznaki upływającego czasu, rozpad form rzeczywistości, wymuszany najczęściej przez przemiany polityczne i społeczne. W fotografii rejestruje ślady, jakie historia pozostawia w doświadczanej przez nas przestrzeni, przede wszystkim na jej peryferiach. Odwiedza opuszczone domy, stare zakłady przemysłowe, miejsca, które nie pełnią już swych dawnych funkcji. Nie są to jednak sentymentalne widoki malowniczych ruin współczesności, tylko pozornie uwaga fotografa skierowana jest w przeszłość. W rzeczywistości jego prace powstają dla pamięci, która jest istotnym elementem naszej tożsamości indywidualnej i społecznej, a jego zaangażowanie w historię służy analizie współczesności. Prezentując ślady mijającego czasu fotograf stawia ważne pytanie o istotę przemian, których doświadczamy na co dzień.


Ireneusz Zjeżdżałka, z cyklu Strefa buforowa, Haidemühl, 2007

Prezentowaną serię fotografii Ireneusz Zjeżdżałka zrealizował podczas pobytu w marcu 2007 roku we wsi Haidemühl, która do niedawna znajdowała się niedaleko Cottbus, w silnie uprzemysłowionym regionie Niemiec. Na tym obszarze znajdowały się liczne odkrywki kopalni węgla brunatnego, podstawowego surowca energetyki dawnej NRD, które obecnie są zalewane i łączone systemem śluz i kanałów. W niedalekiej przyszłości ma tu powstać największy w Europie teren sztucznych akwenów dla potrzeb turystyki wodnej, a cały region przeistoczyć się w atrakcyjny ośrodek rekreacji. Wieś Haidemühl leżała w bezpośrednim sąsiedztwie jednej z zalewanych odkrywek, co niosło ze sobą ryzyko osunięcia się gruntu. Dlatego podjęto decyzję o stworzeniu tu strefy buforowej i przeniesieniu całej miejscowości kilkanaście kilometrów dalej, gdzie od podstaw wybudowano Neu Haidemühl, do której przesiedlono wszystkich mieszkańców. W opuszczonej wsi zostały domy, przedszkole, mały ośrodek sportowy, a w nich wszystkie przedmioty, które dla dawnych mieszkańców okazały się bezwartościowe.


Ireneusz Zjeżdżałka, z cyklu Strefa buforowa, Haidemühl, 2007

Ireneusz Zjeżdżałka często w tych obrazach posługuje się poetyką fragmentu, skupiając uwagę na niewielkich wycinkach obszarów przemian i poddając je wnikliwej obserwacji, a następnie rejestrując z niezwykłą dbałością o szczegół. Ciasne kadry, które ukazują małe fragmenty opuszczonej przestrzeni, wywołują niekiedy efekt zmieszania, dezorientacji, nie pozwalając na łatwą i szybką identyfikację przedstawionych przedmiotów. Abstrakcyjne układy fragmentów tapety, majaczące ślady wiszących niegdyś obrazów czy odklejające się od ściany gazetowe fotografie modelek, stają się znaczącymi motywami dopiero po chwili skupienia. Oszczędność i klarowność kadrów, połączone z obsesyjną niemal precyzją, wymuszają na odbiorcy uważną lekturę tych obrazów. Zniszczone przedmioty, banalne rekwizyty, którym nie poświęcamy na ogół uwagi, zyskują walor retoryczny, wokół nich snuje się historia miejsca i jego dawnych mieszkańców, rekonstruowana niepewnie, bo tylko na podstawie śladów. Te zaś niejednokrotnie wskazują na absurdalny czy groteskowy wymiar rzeczywistości odsłanianej w tych niemal onirycznych widokach.Tytułowe pojęcie strefy buforowej ma swoje znaczenie w słowniku nauk politycznych, gdzie określone jest jako obszar pomiędzy stronami potencjalnego konfliktu, teren, który należy rozbroić, wyznaczając martwy pas bezpieczeństwa. Wieś Haidemühl stała się takim obszarem w sensie metaforycznym, jego neutralizacja postępuje w wyniku przemian politycznych i społecznych. Fotografowi udało się utrwalić moment przejściowy, kiedy budynki i przedmioty zostały już porzucone i pozbawione swych znaczeń i funkcji, ale ciągle jeszcze trwają na swoich dawnych miejscach. Na ten obszar rzeczywisty nakłada się przestrzeń fotografii, która staje się szczególnym miejscem pamięci, gdzie proces neutralizacji na zawsze został zatrzymany.

Ireneusz Zjeżdżałka, z cyklu Strefa buforowa, Haidemühl, 2007

piątek, 16 listopada 2007

Druga aukcja fotografii

Portal o rynku sztuki w Polsce Artinfo.pl oraz dom aukcyjny Rempex uparcie próbują rozruszać, wciąż raczkujący, rynek handlu polską fotografią. Ta determinacja powinna cieszyć, choć na razie efekty nie są jeszcze tak spektakularne, jakby tego oczekiwali twórcy. W ubiegły wtorek otwarto na Senatorskiej 11 w Warszawie przedaukcyjną wystawę Polska Fotografia Kolekcjonerska 2. Sama aukcja odbędzie się w Rempexie 28 listopada o godz. 17.00. Organizatorzy sukcesu upatrują w stosunkowo niskich cenach prac polskich twórców, a także w tym, że od kilu lat daje się obserwować dość spore zainteresowanie samą fotografią. Czy to rzeczywiście odpowiedni moment, by kolekcjonerzy zaczęli inwestować także w fotografię?
Podczas pierwszej edycji aukcji kilkadziesiąt prac znalazło swych nabywców, choć wiele z nich nie przekroczyło ceny wywoławczej, a część wylicytowano poniżej jej. Bardzo zróżnicowane były ceny fotografii wystawionych na sprzedaż, wahające się od kilkuset, aż do 80.000 złotych (niesprzedana praca Lady Teresy Murak). Dla przydkładu praca Groszowice, 2000 Sławoja Dubiela została sprzedana za 800 zł (cena wywoławcza 800 zł), fotografia Andrzeja Świetlika Wsioryba, 2002 za 2200 zł (cena wywoławcza 2200zł) zaś fotoobiekt Krzysztofa Cichosza Chaplin - z cyklu W hołdzie kinu, 1998 poszedł za 5500 zł (cena wywoławcza 6300 zł).

Sławoj Dubiel, Groszowice, 2002


Efekty drugiej aukcji poznamy niebawem, ale trzeba przyznać, że swoisty "boom" chyba rzeczywiście istnieje - wystarczy policzyć ilość powstałych w ostatnich latach szkół fotograficznych, czy choćby liczbę festiwali. Tu bez wątpienia sadowimy się w czołówce europejskiej, choć większość wystaw czy imprez o charakterze festiwalowym znacznie odstaje od europejskich odpowiedników poziomem merytorycznym. Odnieść można wrażenie, że nie tyle organizowane są one dla samej fotografii, co dla rozgłosu medialnego. A to już powód do niepokoju i głębszego zastanowienia nad sensem tak organizowania tak licznych imprez. Do niedawna liczące się festiwale miały miejsce jedynie w Łodzi, Poznaniu i Krakowie, ale jeśli tempo ilościowego wzrostu nadal będzie się utrzymywać, to za 2-3 lata niemal każde większe polskie miasto "wzbogaci" się o tego typu imprezę. Póki co festiwale swoje mają jeszcze m.in.: Sopot, Warszawa, Szczecin, Gliwice, Bielsko-Biała, Wrocław (kolejność przypadkowa). Jak to się przekłada na postrzeganie polskiej fotografii w świecie? Na razie chyba nijak, bo do tej pory udział naszych fotografów w podobnych imprezach za granicą jest incydentalny.

Póki co czekamy na wyniki drugiej aukcji w Warszawie
http://www.artinfo.pl/?pid=events&sp=list&id=8305&lng=1

czwartek, 15 listopada 2007

Bez opisu tym razem

Najpierw Archaeopteryx, a poniżej Columba livia (Poznań, 2002, z cyklu Sedymentacja). Bez opisu tym razem.


środa, 14 listopada 2007

Mała Galeria a sprawa wrzesińska

Kilka dni temu burmistrz Wrześni zapowiedział chęć likwidacji Wrzesińskiego Ośrodka Kultury, instytucji dla mnie w zasadzie obojętnej, bo bywałem w niej całkowicie sporadycznie. Od lat zresztą, gdyż nigdy nie udało mi się odnaleźć klarownego programu kolejnych dyrektorów WOK-u, którzy skupiali się, zwłaszcza w latach ostatnich, wyłącznie na muzyce. Muzyce popularnej w dodatku. Kultura w dwudziestokilkutysięcznym mieście nigdy nie będzie traktowana priorytetowo, zresztą nie liczyłbym nawet na zrozumienie elementarnych wartości jakie może ona za sobą nieść, bo od kiedy sięgam pamięcią tego zrozumienia nie było. I nie ma tu na myśli jedynie notabli czy kierowników jednostek podległych urzędom, bo sam problem jest bardziej złożony, choć właśnie na nich spoczywa w głównej mierze odpowiedzialność za obecny stan rzeczy. Niestety zły, by nie rzec fatalny. Od lat pokutuje wciąż ten sam problem - z punktu widzenia tak niewielkiego miasta, kultura jawi się jako coś abstrakcyjnego i nierealnego (czy potrzebnego?), a odpowiadać musi masowym gustom. Indywidualny (mało liczny) odbiorca postawiony jest w zasadzie bez alternatywy - albo łyknie to, co się serwuje wszystkim, albo omijać będzie wszelkie propozycje jak zdechłego psa.
Pomysł daleko idącej reorganizacji WOK-u i poddanie go pod kuratelę ratusza nie jest szczęśliwy. Przede wszystkim kultura, w szczątkowej swej formie, zostanie podporządkowana jeszcze mocniej interesom politycznym włodarzy, a przecież tylko pełna wolność gwarantuje jej rozwój. Źle się dzieje, że niezadowolenie z pracy obecnej dyrekcji nie idzie w parze ze zmianami personalnymi - każda taka instytucja wymaga wizji kreatywnego kierownika czy zespołu, a nie pompowania coraz większych sum (usprawiedliwiane braku pomysłów w stylu "nie mamy za co działać"), bo te można przejeść w każdej ilości. Innymi słowy, lepiej zbudować solidny zespół, który przez okres 2-3 lat będzie potrafił zbudować sensowny plan i konkretną wizję miejsca tzw. kultury.
Ciekawym zbiegiem okoliczności w tym samym czasie w "Zuju" (CSW "Zamek Ujazdowski", 28.09-18.11.2007) trwa wystawa Czas zapamiętany. Mała Galeria 1977-2006 poświęcona trzydziestoletniej działalności jednej z najważniejszych galerii fotografii w naszym kraju, ze znakomitą lokalizacją przy Placu Zamkowym w Warszawie. W ciągu całego tego okresu, kilkakrotnie jej działalność próbował zakwestionować Związek Polskich Artystów Fotografików (!), by ostatecznie w 2006 pozbyć się jej kierownika Marka Grygiela i galerię przejąć. Na bazie ogromnego i ważnego dorobku powstała więc galeria o amatorskim charakterze i bez wyraźnego programu, szukająca nieco na oślep nowych autorów - obecna kuratorka Galerii Obok ZPAF (nowa nazwa wskazuje na zepchnięcie na margines?) w 2007 w próbowała poszukiwać wystaw ogłaszając konkurs. Z miejsca okupowanego przez poszukiwania i nowatorskie rozwiązania w obrębie fotograficznego medium, otrzymaliśmy galerię dla - w większości - świeżo upieczonych absolwentów szkół fotograficznych. Zamiast intrygujących realizacji, prace licencjackie. Studentom miejsce wystawiennicze jest potrzebne, ale dlaczego akurat to? I czy faktycznie czyjeś ambicje musiały doprowadzić do tego, że polska fotografia straciła ważny przyczółek w walce o swoje miejsce w świecie (Mała Galeria współpracowała z wieloma ośrodkami zagranicą)?
Czy sytuacja z Małą nie powtórzy się we Wrześni? Rzecz jasna to inny wymiar, inne przełożenie. Obawiam się jednak, że nowa wizja kultury przełoży się na spłaszczenie jej roli jeszcze bardziej.

poniedziałek, 12 listopada 2007

Polska fotografia w świecie

Dziś trafił w me ręce potężny katalog wystawy Foto. Modernity in Central Europe, 1918-1945 (kurator: Matthew S. Witkowski z National Gallery of Art w Waszyngtonie), w którym na 278 stronach znalazło się ponad 250 reprodukcji fotografii. Obok dobrze już wcześniej opracowanej i rozpoznawalnej fotografii czeskiej, niemieckiej czy rosyjskiej, na wystawie ukazano całkiem pokaźny zbiór polskich twórców. Znaleźli się tam m.in.: Antoni Wieczorek, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Stefan Themerson, Teresa Żarnower, Władysław Strzemiński, Witold Romer, Kazimierz Podsadecki, Kazimierz Lelewicz, Aleksander Krzywobłocki, Karol Hiller, Jerzy Janisch, Edward Hartwig, Mieczysław Choynowski, Jan Bułhak, Janusz Maria Brzeski, Władysław Bednarczuk i Mieczysław Szczuka, którego kolaż Dymy nad miastem (c. 1926) znalazła się na 4 stronie okładki (I strona poniżej) katalogu.


Trzeba przyznać, że umieszczenie naszych artystów w tak dużej i ważnej ekspozycji, pokazywanej w prestiżowych instytucjach (niebawem z USA przywędruje do Europy), dobrze rokuje dla wypracowania należnej pozycji polskiej fotografii, która do tej pory pojawiała się w opracowaniach historycznych jedynie incydentalnie i reprezentowana była przez pojedyncze prace. Warto w tym miejscu nadmienić, że zaledwie rok wcześniej pokazano w Japonii dużą wystawę 100 lat polskiej fotografii z kolekcji Muzeum Sztuki w Łodzi (The Shoto Museum of Art, Tokio, 25.06-27.08.2006 i Niigata City Art Museum, Niigata, 01.09-22.10.2006, kurator: Krzysztof Jurecki) - przy jej okazji powstał także obszerny i dobrze opracowany katalog, oczywiście w wersji japońsko-angielski. Miejmy nadzieję, że to dopiero początek budzącego się wreszcie zainteresowania polską fotografią.


Foto. Modernity in Central Europe, 1918-1945: National Gallery of Art, Waszyngton, (10.06-03.09, 2007); Solomon R. Guggenheim Museum, Nowy Jork (05.10.2007-02.01.2008); Milwaukee Art Museum (09.02-04.05.2008); Scottish National Gallery of Modern Art, Edynburg (07.06-31.08.2008).

niedziela, 11 listopada 2007

Zapowiedź pamięci

Dziś patriotycznie, wiadomo, choć dziś różnie z tym u nas bywa...

Fotografia doskonale potrafi przywoływać miniony czas, dlatego jest tak ważnym narzędziem badawczym historii. Ale też jest dla nas przywoływaniem myśli, emocji i osobistych wspomnień, które w każdym generuje całkiem osobno. Patrzymy na jedną fotografię, ale rodzi się w nas całe mnóstwo różnych odczuć.
"Fotografie są reliktami przeszłości, śladami tego, co się wydarzyło. Jeśli żyjący podejmą wątek przeszłości, jeśli przeszłość stanie się integralną częścią rozwoju ludzi, którzy tworzą swoją własną historię, wówczas fotografie wymagać będą żywego kontekstu, będą trwale obecne w czasie, a nie jedynie utrwaloną chwilą. Możliwe, że fotografia jest zapowiedzią pamięci ludzkiej, którą można w przyszłości socjologicznie i politycznie osiągnąć". (John Berger, O patrzeniu, Fundacja Aletheia, Warszawa, 1999, przekład Sławomir Sikora).

Ireneusz Zjeżdżałka, z cyklu Sedymentacja, Poznań, 2002

sobota, 10 listopada 2007

Który to etap życia?

Niejako rozwinięcie poprzednio wpisu, a jednocześnie myśl, która oddaje dość dobrze mój stosunek do fotografii miejsca, odnaleźć można w katalogu wystawy Nowi Dokumentaliści stworzonej przez Adama Mazura (Centrum Sztuki Współczesnej "Zamek Ujazdowski", Warszawa, 13.06-30.08.2006).
"Z kolei Września w Atlasie mojego miasta Zjeżdżałki to suma małych oczarowań, prywatna topografia miasta. Nie aspiruje do obrazu, który ma stwarzać pozór obiektywności - »tak tam jest« - jaki lubią przewodniki i albumy turystyczne. Funkcjonuje zresztą w innej przestrzeni, galeryjno-artystycznej, gdzie poszukuje się raczej indywidualności. Atlas jest czymś w rodzaju wyznania i wezwania do własnej recepcji, a także działaniem na rzecz miejsca rodzinnego".
Przytoczone powyżej słowa Karoliny Lewandowskiej (tekst w katalogu nos tytuł Fotografia ojczysta i nowi dokumentaliści) zwraca uwagę na subiektywność wyborów. Wydaje się, że aby trwać przy swoim kierunku poszukiwań, należy wyrobić w sobie nawyk do umiejętnego odrzucania sugestii i innych opinii, choć nie znaczy to jednak, że należy się od nich całkowicie odwrócić. Mam na myśli raczej to, by z konsekwencją dokonywać rejestracji według ustalonego wcześniej klucza. Fotografia przecież powstaje w nas, potem następuje już tylko rodzaj fizycznej pracy.
Proces ten rozwija się i ewoluuje w czasie ze zmiennym natężeniem, zależnym od wielu czynników, głównie związanych z naszą kondycją. "Zdjęcie przedstawiające kruszące się ściany, nie jest bardziej rzeczywiste od konwencjonalnego widoku polskiej ulicy, lecz niemal namacalne wzajemnie oddziaływanie bliskiej perspektywy z wzorami , które powstały w wyniku zniszczenia nasuwa się pytanie: na jakim etapie życia ulicy powinniśmy się zatrzymać w poszukiwaniu rzeczywistości?" (Benjamin Cope, Czyja rzeczywistość?, katalog wystawy Efekt rzeczywistości. Fotografia i wideo z Polski, Narodowa Galeria Sztuki Zachęta, Warszawa, 23.02-01.04.2007). Zdjęcie to zamieszczam poniżej...



Ireneusz Zjeżdżałka, z cyklu Mały atlas mojego miasta, 1999-2001

piątek, 9 listopada 2007

Ryby z Warszawskiej

Niestety nie potrafię zupełnie posługiwać się programami do konstruowania stron internetowych, a pierwotnym zamiarem miała być właśnie witryna zawierająca wszystko to, co do tej pory udało mi się stworzyć przy użyciu fotograficznego medium. Niniejsza forma okazał się być zdecydowanie prostszym rozwiązaniem i nawet ja potrafię opanować kilka elementarnych zasad tworzenia bloga. Może taka forma nie pozwala na swobodne prezentację poszczególnych serii, ale za to wymusza niejako operowanie tekstem oraz stosowanie swoistej chronologii. A to wymaga nieco determinacji i porządku. Zobaczymy, czy je w sobie znajdę...
Determinacja jest jedną z cech, które decydują o powstawaniu fotografii, szczególnie wtedy, gdy zaczniemy myśleć o realizacjach rozłożonych w czasie - np. o dokumencie, choć oczywiście nie tylko. Wydaje się to szczególnie istotne w momencie zwrócenia uwagi na znikającą rzeczywistość, albo na miejsca ulegające przemianom. Dlatego powstała jedna z pierwszych "ważnych" fotografii - sklep na ul. Warszawskiej (dawniej Lenina) we Wrześni.
Września nie jest miastem wyjątkowym. Architektonicznie nie zachwyca, nie posiada spektakularnych zabytków, nie notuje się tu istotnych wydarzeń. Nie jest nawet senna. Mimo to, stanowi dla mnie dość ważne miejsce - rodzaj fotograficznego poligonu, na którym wciąż staram się wyszukiwać (czasem z powodzeniem) nowe miejsca, dokonywać nowych "odkryć", bardzo personalnych, często niezrozumiałych dla innych. Dla mnie zaś niezmiernie ważnych i głębokich - poprzez fotografie powstaje rodzaj osobistego zapisu, pamiętnika, który początkowo miał niewielki wymiar także w fizycznie, bo zdjęcia zostały skopiowane stykowo z negatywów 6x9 cm. Seria Mały atlas mojego miasta (1999-2000) odpowiada pierwszym poszukiwaniom - wrzesińskim i fotograficznym.



Ireneusz Zjeżdżałka, z cyklu Mały atlas mojego miasta, 1999-2001

Sklep z ul. Warszawskiej (fotografia pochodzi ze wspomnianego cyklu) dał mi do zrozumienia, że nawet najbliższa rzeczywistość ulega nieodwracalnym przemianom, a często znika bezpowrotnie. Dziś sklepu rybnego nie ma - w ciągu dosłownie kilku dni został podzielony na dwa mniejsze, zaraz po przemianach w na początku lat 90., i pewien odnośnik z dzieciństwa oddalił się. Wcześniej nie wyobrażałem sobie, że sklep kiedyś może przestać istnieć - mijałem go niemal każdego dnia i przyglądałem się wannom z rybami. Istnienie sklepu było oczywiste. Po latach mam jego fotografię, jedną z ulubionych. I być może jedyną, która ten sklep ukazuje.