niedziela, 6 stycznia 2008

Sarnice

Nowy rok skłonił wiele osób, szczególnie zaś recenzentów i krytyków, do robienia swoistego podsumowania roku 2007. Pojawiają się zatem coraz to nowe rankingi, ankiety i głosowania, pojawiają się ‑ „twórcy roku”, „wydarzenia roku” itd. Zatem ja robić tego nie będę.
Jedna z rzeczy z 2007 utkwiła mi w głowie na tyle silnie, by teraz je przywołać - mianowicie dyskusja w mediach na temat pomników dawnego systemu...
Większość głosów była zgodna - zdeptać wszystko to, co pozostało po tamtych czasach i tamtej rzeczywistości, a najlepiej zastąpić to od razu godnymi znakami naszych czasów. I w zasadzie można byłoby zrozumieć chęć odcięcia się od starego systemu politycznego... Tylko czy wymazanie z publicznej sfery symboliki tamtych czasów rzeczywiście zmieni naszą mentalność? Czy przez to uwolnimy się od traumy zniewolenia, która ponoć wciąż jest winna naszej sytuacji - dziś głównie ekonomicznej, bo to brak kasy powoduje narzekanie na tą „cholerną komunę” - po kilkunastu latach wolnorynkowej demokracji wciąż doszukujemy się tych samych przyczyn złego stanu rzeczy...
Punktem zapalnym okazał się być w 2007 roku pomnik Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni w Warszawie, zwany też pomnikiem „czterech śpiących”. Już w 1992 roku autor pomnika Stefan Mamot, musiał bronić go po raz pierwszy: „Na moim projekcie nie było gwiazd pięcioramiennych. Na hełmach były dyskretne zarysy orzełka z koroną (...). Przedstawiony tam żołnierz (...) osłania się całym ciałem, rękami i całą postawą - to jest obrona, zwycięstwo” (Ponowne zakusy na pomnik czterech śpiących, warszawskie wydanie „Gazety Wyborczej”, 10.01.2007). Piętnaście lat później radni PiS postanowili ponownie walczyć w „zafałszowaną” historią: „To przecież hańba dla żołnierzy polskich tak stać w towarzystwie przedstawicieli wojsk okupacyjnych. Skończmy z udawaniem przyjaźni polsko-radzieckiej” (ten sam artykuł), popierając w ten sposób ideę budowy na miejscu pomnika przystanku tramwajowego - więc w tym przypadku nie chodziło o zdeptanie, a raczej rozjechanie bimbą symbolu pewnego fragmentu z najtragiczniejszych wydarzeń w historii ludzkości, II wojny światowej.
Osobiście nie oceniam historii, nie określam tego, co jest godne zachowania, a co popaść powinno w niebyt. Wiem za to, a raczej czuję, że historia nigdy nie jest jednoznaczna - często rzekome zwycięstwa okazywały się być w rzeczywistości militarnymi porażkami, choć podobno dowodziły męstwa. Pomniki byłego systemu (jak i architektura, zakłady przemysłowe czy szkoły-pomniki tysiąclecia) odbieram jako elementy zaświadczające jednak o naszej tożsamości - końcu kilkadziesiąt lat wpływów ZSRR to fakt. Czy można go po prostu wymazać i dlaczego to robić? Kim zatem byli polscy żołnierze, którzy walczyli wraz z Armią Czerwoną? Nie sądzę, by robili to z myślą o kolejnych kilkudziesięciu latach zniewolenia...

W Sarnicach niedaleko Miłosławia stoi nieduży pomnik ku czci trójki spadochroniarzy radzieckich, zrzuconych na tyłach wroga w celu rozpoznania. Byli ponoć stosunkowo słabo wyszkoleni, co może być prawdą, bo szybko wpadli w zasadzkę wojsk niemieckich i nie mając wyjścia rozerwali się granatami. Nie jest to pomnik wybitny, ale lubię go ze względu na przejmującą historię, ale też przez niezwykłą stylistykę, nawiązująca do słynnych wizerunków Marska, Engelsa, Lenina i Stalina, tak charakterystyczną i jednoznacznie kojarzoną z socrealizmem, a tu przypisana trójce zwiadowców. Pomnik położony jest na odludziu, przy szosie do Czeszewa i to, być może, pomogło mu przetrwać do dziś.


Ireneusz Zjeżdżałka, z cyklu Sedymentacja, Sarnice, 2002

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nie znałem tej historii o zwiadowcach i desancie na tyłach wroga. Ciekaw jestem czy ta "krzywa" gwiazda w której wyryte są twarze skoczków,była przez twórcę pomnika zamierzona.

Anonimowy pisze...

Z rok temu pisałem o tym w WW