poniedziałek, 7 kwietnia 2008

Wydruk autorski

Dwa dni przed 3. aukcją fotografii w Rempexie naszły mnie refleksje dotyczące przyszłości fotografii, tej najbardziej tradycyjnej. Refleksja nasunęła się po lekturze katalogu tejże aukcji, ale też tekstu Przystępne ceny, bogaty wybór Janusza Miliszkiewicza (Rzeczpospolita, 04.02.2008), w którym pada stwierdzenie: „Gdybym był kolekcjonerem, kupowałbym przede wszystkim dobre zdjęcia, których odbitki autorzy sami wykonali tradycyjnymi metodami w ciemni. Niedługo to już będzie rynkowa rzadkość! Zalewa nas powódź wydruków z drukarek. Wydruk to nie to samo. W ciemni autor dopóty eksperymentował z wywoływaniem, dopóki nie znalazł najlepszego wyrazu. Wypuszczał w świat tylko te odbitki, z których był zadowolony. Mam wrażenie, że na zdjęciach z drukarek dość często ginie światło”.
Czy niedługo będzie to faktycznie rzadkość? Myślę, że niestety już jest, bo odwiedzając kolejne wystawy odbitki na materiale srebrowym stanowią procentowy margines, natomiast normą stało się wykonywanie „wydruków autorskich” – takiego określenie użyto w katalogu wystawy i aukcji Polska Fotografia Kolekcjonerska 3. Taka sytuacja nie jest wynikiem jedynie nagłej rewolucji technologicznej, choć zapewne dostępność i „łatwość” skanowania negatywów i wykonywania na podstawie plików cyfrowych wydruków stała się podstawowym argumentem za porzuceniem żmudnej, niewygodnej i pracochłonnej technologii ciemniowej. Wydaje mi się, że proces odchodzenia od „tradycyjnej” fotografii trwa u nas nieco dłużej, bo już od lat 90. zwracano uwagę na odmienność np. fotografii kontaktowej, czego dowodem była seria wystaw Kontakty (od 1989 roku) przygotowana przez Jakuba Byrczka, która zakończyła się w roku 2000 - po części zapewne z powodu zbyt mocno rozszerzonej formuły w ostatniej edycji (Czas przełomu – przełom czasu), a po części pewnie też z pokładania w niej zbyt wielu idei (duży format negatywów, stare kamery i czarna płachta na głowie stawały się czasem filozofią samą w sobie), co okazać się mogło zbyt nużące. Wydaje mi się, że większe znaczenie w próbie zwrócenia uwagi na „tradycyjnym” obrazowaniu miała wystawa Bliżej fotografii, kuratorowana przez Andrzeja Saja, a pokazywana w 10 polskich galeriach w latach 1996-1998. Od tego czasu w zasadzie nikt nie podjął kolejnej próby określenia stanu polskiej fotografii w jej pierwotnym kształcie.

Czy zatem artykuł z Rzeczpospolitej jest zapowiedzią zepchnięcia fotografii srebrowej na jeszcze węższy margines? Zapewne jest w nim sporo racji i za 3-4 lata na palcach dłoni policzyć będzie można autorów wystawiających na papierze barytowym. Pomijam tu rzecz jasna całe rzesze pasjonatów, którzy w domu zajmować wciąż się będą obróbką papieru fotograficznego. Ale nie sądzę jednocześnie, by nowe technologie nie pozwalały na rozszerzanie środków wyrazu, choć są one inne i przynoszą inne efekty. Jednak wydaje mi, że ogromna popularność wydruków nie wynika wyłącznie z postępu technologicznego i coraz węższego dostępu do materiałów srebrowych u sprzedawców – sytuacja pociągnęła za sobą zmianę sposobu fotograficznego myślenia i zmiany pewnych funkcji samej fotografii, która nigdy jeszcze nie była tak bardzo obecna w obiegu wystawienniczym.

16 komentarzy:

iczek pisze...

Irek, Poruszasz kilka ważnych spraw. Niektóre siebie wzajemnie nie wykluczają. Ja uważam, że fotografia kolekcjonerska wcale nie wyklucza kupowania i wartościowania odbitek robionych na drukarkach. Pytanie czy dla kolekcjonerów tak ważne znaczenie nadal będzie miał nośnik? Jeśli kolekcjoner zamieni sie w technika ceniącego baryt, a nie samą fotografię, to kolekcjonerstwo skręci w ślepą uliczkę. Ja jednak ufam, że liczyć będzie się bardziej to co NA fotografii niż to NA CZYM ją wydrukowano. Nie znaczy to, że ma to być byle co. O nie! Druga sprawa, o wiele chyba ważniejsza to nakład, edycja i oznaczenie. To tworzy rynek od strony ekonomicznej, a kolekcjonerstwo poza aspektem czysto kulturalnym, artystycznym to jednak przede wszystkim ekonomia i po prostu pieniądze.

Wspominasz również o fotografii stykowej (kontaktowej). Cóż... to temat na osobny referat. Czy taka fotografia jest prawdziwa i wszystko inne to manipulacja? Spór trwa...

Anonimowy pisze...

O nie!
Nośnik + Nazwisko + Unikatowość to dla kolekcjonera Trzej Królowie.

Odbitka ciemniowa jest orginalna, w pewnym sensie niepowtarzalna, przynajmniej w porównaniu z nieróżniącymi się między sobą wydrukami z plujki. To jest dla kolekcjonera wartość sama w sobie, choć od niedawna -- kiedyś o ironio, to odbitki nie były poważane ze względu na brak niepowtarzalności, w przeciwieństwie do polaroidów, dagerotypów).

--

Witek

iczek pisze...

Witek, ale ja właśnie staram się odkryć karty na stole. Obawiam się, że trójka trzech króli pomału może poddać się parze dam w postaci edycji i unikatowości. Jak zauważa Irek, baryt odchodzi. Ile na rynku (mowie o Polsce cały czas) w ogóle było barytu na poziomie kolekcjonerskiej fotografii?! Myślisz, że dużo? Oj nie wiem... boje się, że rynek w ogóle jest wąski, a co dopiero rynek współczesnej fotografii, bo mnie taka bardziej interesuje niż Bułhaki i Witkacy nawet. Staram się znaleźć przepis na współczesną sztukę foto. Jak ją ocucić... jak?

iczek pisze...

Przepraszam... oczywiście dwie damy w mojej wypowiedzi to: nazwisko i unikatowość :)

Anonimowy pisze...

Rynek wąski? On dopiero rodzi się w Polsce.

Wszystko się szybciej dzieje i toczy, niż nieliczni optymiści byli w stanie przewidzieć.
Jak na takie przedszkole, to na prawdę nie jest źle ale nic więcej nie napiszę, bo na rynku sztuki nie znam się :)

--

Witek

witek pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
guerilla pisze...

no niby tak, ale z drugiej strony w felietonach anglo języcznych można się dowiedzieć, że jest wprost przeciwnie. że młodzież wraca do ciemni i barytu. a dodatkowo - nowe baryty hahnemule i ilforda do drukarek podobno dorównują ,jak nie przewyższają odbitki cz-b. więc to nie jest takie proste, a plastikowe słabe wydruki są domeną słabych artystów :)

Ireneusz Zjeżdżałka pisze...

Siedem komentarzy to swoisty rekord do tej pory – dziękuję.
Ja na sytuację patrzę spokojnie – technologia ciemniowa nie zaginie całkowicie, choć coraz trudniej zdobyć pewne komponenty niezbędne do powstania dobrej odbitki. Nie chodzi mi też wyłącznie o obieg kolekcjonerski, choć jest on ważny (w końcu każdy chce żyć ze sprzedaży), ale przede wszystkim o kwestie wystawiennictwa. Odbitki barytowe znikają, a póki co jakość niektórych druków na wystawach pozostawia wiele do życzenia. Oosobiście bardzo nie lubię, gdy autor podaje mi produkt niedopieszczony. Czuję się wtedy jak ktoś, kto jest traktowany nie do końca poważnie. Querilla pisze o sytuacji „tam” – tam jest inaczej, ale to wynika z unormowanych zasad istniejących od lat i od miejsca fotografii w całej kulturze. O „domowych” ciemniach nie piszę, bo to inne zagadnienie. Ciemnia w wydaniu domowych jest magiczna, znacznie bardziej niż druk – ale zazwyczaj to jednak tylko fascynacja, jeszcze nie fotografia. A że młodzież do niej wraca… Inność powoduje też zainteresowanie kamerami Holga, otworkami itd. Tylko czy to samo w sobie wystarcza?

guerilla pisze...

Myślę, że to nie jest kwestia "tam" , czy "tu" , tylko podejścia - być może niektórzy dzisiejsi fotografowie, przyzwyczajeni do cyfry nie uważają wydruku za pełnoprawne i autonomiczne dzieło finalne procesu robienia zdjęcia. i dlatego wydruki/odbitki są tak niechlujne i niskiej jakości.. ale, nie ma powodu żeby się o nich martwić choć trochę, kto przygotowuje słabe odbitki wystawowe ten stoi na straconej pozycji już na wstępie :) A czy to będzie baryt zadrukowany czy naświetlony, to praktycznie już nie robi różnicy..

większość zawsze robiła słabe odbitki z często słabych zdjęć, nic się nie zmieniło pod tym względem, poza wrażeniem łatwości zrobienia wystawy za małe pieniądze.

i czy coraz trudniej zdobyć komponenty do dobrej odbitki jak piszesz ? nie wydaje mi się żeby tak było - a nawet , jest prościej niż kiedykolwiek. wybór poprzez sklepy w necie jest olbrzymi, nie trzeba jeździć do warszawy na giełdę etc. żeby kupić najlepsze papiery i inne, ceny powiększalników i szkieł do nich zniżkują -> jest prościej niż kiedykolwiek o wszystkie niezbędne przedmioty, tylko chęci i zapału nie można kupić (no, i może porządnego metrażu łazienki pod ciemnię przez neta się nie kupi)

Rudolf pisze...

Spróbujmy pomyśleć jak człowiek, który chce ulokować swe pieniądze w sztukę. Czy jemu zależy, jakie jest podłoże fotografii?
NIE - ale tylko dopóki to, co kupuje, będzie unikatowe, i w jego rozumieniu, wartościowe. Ale Unikatowość jest tu krytyczna!

Dlatego dajcie spokój barytowi - Irek, jak sam widzisz, on nie umrze. Zostanie w ciemniach pasjonatów - a z pasjonatów rodzą się często niezłe nazwiska. Więc ogólnie będzie zepchnięty gdzieś na margines, ale tam (w tej niszy) będzie mu dobrze i nie zginie.

Inna rzecz, że coraz częściej fotograf chce skupić się na obrazie, a nie na procesie tworzenia tegoż.
Oznacza to, że ludzie poszukują - i pewnie znajdą - sposoby na to, by końcowy efekt pracy był jednocześnie łatwo osiągalny (porównywalnie łatwo do wydruku z Lightrooma), ale też UNIKALNY.

Rynek teraz pokaże, czy pojawi się taki proces, czy raczej ceny wydruków z drukarek spadną tak, że pozostaną na poziomie kosztu nośnika.

Ireneusz Zjeżdżałka pisze...

Ale ja przecież wcale nie twierdzę powyżej, że baryt umrze – przeżyje, ale będzie zjawiskiem coraz rzadziej spotykanym. Zresztą to zweryfikuje czas. A czego oczekują kolekcjonerzy nie wiem. Po części galerie i rynek tworzą sytuację, że sprzedaje się np. druki Beksińskiego z fioletowym zafarbem (tzn. niestarannie wykonane – widziałem takowe na jednych z targów sztuki), czy specjalne edycje fotografii za niską cenę, by każdy mógł sobie pozwolić na sztukę. O ile drugi przykład rozumiem, o tyle jednak filoletowego Beksińskiego bym nie chciał posiadać. Jak pisałem, nie neguję też nowych technologii, a jedynie wskazuję na fakt, że pewne obszary fotografii ulegają zacieraniu i daleko idącym zmianom – w moim osobistym odczuciu (jeśli mi wolno) nie zawsze korzystnym.

witek pisze...

http://pl.wikipedia.org/wiki/Prawo_Kopernika-Greshama

Staszek Heyda pisze...

Niewatpliwie jest to zmiana technologiczna w fotografii, ktora w calej jej historii moze miec na nia najwiekszy wplyw. Latwosc powielania obrazu z takim samym efektem (wystarczy dobra maszyna, profil i obeznany labornat) moze obnizac wartosc obrazu jako takiego - zagrozenie masowki. Mysle jednak, ze trzeba sie w tym odnalezc, i tyle. Autorzy, ktorzy chca miec kontrole nad swoimi pracami i tak moga zrobic numerowana serie z pieczatka czy innym "zabezpieczeniem".W ten sposob mozna potwierdzic, ze osobiscie mialo sie kontrole nad wydrukiem i zostal on wykonany dokladnie tak jak chcielismy. Z drugiej strony fotografowie czujacy klimat tradycyjnej fotografii B&W beda sie tego trzymac - materialy napewno beda dostepne na rynku. Moze mozna odczuc cos takiego jak zachlysniecie sie nowa technologia, ale mysle ze z czasem takie sprawy same sie "stabilizuja". Inna sprawa ktora podoba mi sie w tym wszystkim to to, ze bardziej od aspektow technicznych (dzieki ulatwionemu dostepowi do przyzwoitej jakosci wydrukow) zaczelo sie liczyc to co jest na zdjeciu a nie to w jaki sposob zostalo wykonane.

Wojtek Sienkiewicz pisze...

Sam dorzucę swoje 3 gorszę, poprawię statystyki komentarzy:)

Ale całkiem na poważnie nie chodzi mi o dywagacje na temat tego, co lepiej zbierać. Chodzi o to, że przez kilka lat fotografowie (i "odbiorcy fotografii") mieli świadomość, że nadchodzi coś nowego, czyli obrazowanie cyfrowe. Wszyscy niby byli przygotowani, ale gdy już przyszedł czas, każdy był zaskoczony. Okazało się, że nikt nie wie jak tym pracować w sensie wprowadzenia w obieg kolekcjonerski.

Ja w swoim skromnym i ograniczonym widzeniu świata mam taką myśl, że nie można się odnosić tak samo do fotografii srebrowej jak do cyfrowego obrazowania. Nie wiem jeszcze jak, ale na pewno nowe medium wymaga nowej nomenklatury i nawyków. Fakt, wydruk autorski brzmi śmiesznie, co najmniej jakby to autor zdjęcia sam zmiksował pigmenty i wlał je do maszyny lub bez kalibratora i profilu ustalił ilości nafarbień. To wg mnie jest absurd, bo i fotografowie i rynek chce oceniać i wyceniać prace na podstawie tych samych kryteriów, jakie rządziły obrotem fotografii do końca XX w.

A tak się po prostu nie da.

Wydruk może być póki co, przy obecnej technologii wyceniany podobnie jak (oczywiście moim zdaniem) dobra odbitka wykonana przez specjalistyczny (mniej lub bardziej) zakład oferujący takie usługi. Uwierzę w cyfrową odbitkę autorską, jak autor pokaże mi drukarkę, którą sam zrobił, na wykonanym we własnym zakresie pigmencie. To mocna przesada, bo w końcu "srebrowi" też pracują na chemii wyprodukowanej przez kogoś, na papierze z papierni a nie z podartej szmaty w domu itp.

Jednak to dwie zupełnie inne sprawy.

Pozostają jeszcze kwestie warsztatowe, ale to dotyczy jednych jak i drugich. Ponieważ świadomość potrzeby doskonalenia warsztatu cyfrowego dopiero się rodzi, to jednak wystawy o potwornie niskiej jakości przygotowania są na porządku dziennym i robią je ludzie, którzy chyba zachłysnęli się pozorną łatwością pracy, kiedyś o tym pisałem na forum fotografia.net.pl przy okazji pewnej wystawy we Wrocławiu.

W przypadku fotografii klasycznej błędy w "warsztacie" dyskwalifikowały zestaw, cykl itp.

Pozostaje jeszcze kwestia produktywności. Każdy wie, ile czasu zajmuje wykonanie edycji doskonałych fotografii (wg uznania autora oczywiście), a każdy wie, ile zajmuje opracowanie fotografii w edytorze graficznym. Ja zajmuję się jednym i drugim i wiem, że opracowanie fotografii (nie mówię o montowaniu i obróbce czysto już graficznej) rzadko przekracza 1 godzinę (cyfrowo). Dobrą kopię robiłem czasem 2 dni.

Jednak czy przez to mam uważać, że fotografia srebrowa powinna być droższa? Jeśli tak by było, to może zamiast budować domy w 3 miesiące powinniśmy czekać na nie 5 lat? Ma to swoje plusy i minusy. To, że można szybciej coś "wytworzyć" może grozić masowością produkcji. Może cykl wystawy indywidualnej zamiast obejmować 30 fotek zacznie ich liczyć 300...

Myślę, że mimo szykowania się do zmiany (lub włączenia) nowego medium do obiegu, nie jesteśmy po prostu gotowi do jego oceny pod względem funkcjonalnym, archiwalnym i "rękodzielniczym", a to chyba była jedna z ważniejszych cech.

Ja też wolę ręcznie składanego Bentleya, niż - bezdusznie montowanej nit po nicie przez robota - Toyotę. Tyle że gdybym się zacietrzewił, że nie chcę masówki, to pewnie do końca życia nie miałbym auta. Chcąc nie chcąc muszę jeździć Toyotą.

Anonimowy pisze...

w kwesti tekstu - polecam twórczość Pawła Suleja który rewelacyjnie radzi sobie z każdym medium (cyfra ,baryt etc etc ) a w ogolnym rozliczenu zdjęcia są świetne co jest najważniejsze przecież

Dominika Starańska pisze...

Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam.